Jego słowa rozdzierały moje serce. Kawałek po kawałku. Mimo,
że momentami wywoływał u mnie fale śmiechu, to i tak gdzieś w środku wylewałam
rzewne łzy. Widziałam jego twarz, te oczy, takie puste, szukające odpowiedzi na
zbyt wiele pytań. Nieobecne i oddalone.
- Wiesz, tak naprawdę, to ty zawsze tak na mnie patrzyłeś.
Przepełniony nadzieją i szczęściem. Bałeś się każdego ruchu, byleby czegoś nie
spieprzyć… Pamiętam to. Nigdy nie byłeś niemiły, zawsze grzeczny, wesoły,
trochę stuknięty. Jak nikt inny potrafiłeś doprowadzić mnie do śmiechu.
- To się nie zmieniło – mruknął posyłając mi uśmiech. Ten
sam, jak przy naszym pierwszym spotkaniu, szczery, lecz zadziorny. Tyle
wspomnień z tak krótkiego okresu czasu. Westchnęłam cicho, opierając się
barkiem o ścianę. Dlaczego nie potrafiłam nawet na niego spojrzeć? Nerwowo
splatałam palce dłoni, spoglądając gdzieś w dół.
- Racja. Świr
zostanie świrem. – podniosłam głowę by pokazać mu, że nie płaczę. Jego twarz
zobojętniała, unosił nieco brwi, jakby w wyrazie smutku lub współczucia.
- Hej, zrób coś dla mnie.. – szepnęłam spoglądając mu w
oczy.
- Pewnie..
- Uśmiechnij się... – wyszeptałam biorąc twarz chłopaka w
dłonie. Spełnił moje życzenie, ujawniając szereg białych zębów. Sam wyraz jego
twarzy wywoływał u mnie chęć do uśmiechu, jednakże nie uległam pokusie.
Wpatrywałam się w jego oczy, co raz odbiegając wzrokiem na jego policzki, usta
i nos. Był taki przystojny, czułam, jakbym dostrzegła to po raz pierwszy. Z
czasem poczułam jego ręce na swoich biodrach. Nawet nie wiem kiedy znalazł się
tak blisko, że dzieliły nas centymetry. Nieprzemijalna ochota rzucenia się mu
na szyję ciągle kumulowała się w mojej głowie, a coś podpowiadało „ zrób to, no
zrób”.
- Josh..- zaczęłam spuszczając wzrok. Momentalnie poczułam
na podbródku jego palce, które uniosły moją głowę. Do moich oczu zaczęły
napływać łzy, nie zważając na to, jak bardzo chciałam tego uniknąć.
- Chcę to poczuć.. tylko raz.. – wyszeptał i po chwili
złączył nasze wargi w delikatnym pocałunku.
Tak bardzo upragnionym i wyczekiwanym. Zapomnianym. Jedna z moich dłoni
samoistnie powędrowała na jego głowę, a palce same wplątały się w jego włosy.
Przycisnął moje ciało bliżej, tym samym pogłębiając pocałunek. Wewnętrzny krzyk
błagał o więcej, zacznij mnie rozbierać, chcę to czuć, chcę być Twoja, teraz,
zaraz, natychmiast. Miałam wrażenie, że
głowa zaraz mi eksploduje, i faktycznie właśnie to czułam, gdy Rey odsunął
swoje ciało od mojego. Zabrał ze sobą wszystko, ciepło, wszystkie sprzeczne
myśli. Szybko zabrałam ręce, po czym chwyciłam z powrotem kule. Jego wzrok, tak
nieobecny, jakby znów o czymś zapomniał, czułam go na sobie. Nagle, drzwi otworzyły
się z impetem, a Joshua dostał prosto w głowę. Zmarszczyłam brwi patrząc na
oprawcę. Oczywiście Morgenstern, bo któż by inny. No, przynajmniej to nie ja
dostałam. Jego wzrok spoczął na mnie, przez co czułam się, jakby wywiercał mi
dziurę w głowie.
- A ty tu czego? – spytał z wyrzutem, odsuwając się od
drzwi, tym samym dając mi do zrozumienia, że powinnam już wyjść.
- Ciebie też miło widzieć Morgenstern. Na razie Josh.. –
mruknęłam i wytupałam na zewnątrz. Dyll warknął coś pod nosem i trzasnął
drzwiami. Oczywiście, szło się tego spodziewać. Wrażenie rozdzieranego i
krwawiącego serca ponownie zaczęło nawiedzać moje ciało. Czy aż tak się do
niego przywiązałam? Nie wiem. Wewnętrzny konflikt o to co zrobiłam, a to co
powinno mieć miejsce zagłuszał wszystko inne dookoła. Nareszcie dotarłam do
pokoju. Po przekręceniu klucza w zamku, wdrapałam się po stopniach do
pomieszczenia. Rzuciłam kulę pod ścianę i zatrzymałam się patrząc w ziemię.
Wciąż się nie rozpakowałam. Mieliśmy to zrobić razem, ułożyć wszystko na
pustych półkach. Obiecał, że mi pomoże. A teraz, teraz nie miałam nikogo do
pomocy. Poczułam jak samotna łza spłynęła po moim policzku. Szybko przetarłam
ją wierzchem dłoni kręcąc energicznie głową. Schyliłam się do jednego z
kartonów i już po chwili w mojej dłoni spoczywał piękny, fioletowy, szklany
wazon. Nie wiem skąd się to wzięło, emocje wzięły górę. Zamachnęłam się i z
całej swojej siły cisnęłam naczyniem w ścianę naprzeciw łóżka. Wazon
roztrzaskał się na milion małych kawałeczków, które rozleciały się po całym
pokoju. Były wszędzie, na ziemi, w pościeli, a nawet za firanką. Mały kawałek
wbił się nawet w moją stopą. Stłumiłam falę płaczu, która zbliżała się
ogromnymi krokami. Nie, nie, ja nie płaczę. Powtarzałam to sobie pod nosem,
zapalając papierosa. Położyłam się na środku pokoju, paląc jeden za drugim.
Niestety, w paczce były ostatnie trzy. Kiedy dokończyłam ostatni, tak jak jego
poprzedników, zagasiłam go wciskając kciukiem w podłogę. Wypuszczając z płuc
ostatnią chmurkę dymu, położyłam się na boku, zwijając się w kłębek i obejmując
nogi ramionami. Nie minęła chwila a z moich oczu zaczęły płynąć potoki. Nie
miałam ochoty wychodzić, i tak też zrobiłam. Kilka następnych dni spędziłam
leżąc w łóżku i zastanawiając się, dlaczego to spotkało właśnie mnie.
Josh? Tak mega dołująco.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz