środa, 1 lutego 2017

Od Hailey C.D Josha.

Jego słowa rozdzierały moje serce. Kawałek po kawałku. Mimo, że momentami wywoływał u mnie fale śmiechu, to i tak gdzieś w środku wylewałam rzewne łzy. Widziałam jego twarz, te oczy, takie puste, szukające odpowiedzi na zbyt wiele pytań. Nieobecne i oddalone.
- Wiesz, tak naprawdę, to ty zawsze tak na mnie patrzyłeś. Przepełniony nadzieją i szczęściem. Bałeś się każdego ruchu, byleby czegoś nie spieprzyć… Pamiętam to. Nigdy nie byłeś niemiły, zawsze grzeczny, wesoły, trochę stuknięty. Jak nikt inny potrafiłeś doprowadzić mnie do śmiechu.
- To się nie zmieniło – mruknął posyłając mi uśmiech. Ten sam, jak przy naszym pierwszym spotkaniu, szczery, lecz zadziorny. Tyle wspomnień z tak krótkiego okresu czasu. Westchnęłam cicho, opierając się barkiem o ścianę. Dlaczego nie potrafiłam nawet na niego spojrzeć? Nerwowo splatałam palce dłoni, spoglądając gdzieś w dół.
-  Racja. Świr zostanie świrem. – podniosłam głowę by pokazać mu, że nie płaczę. Jego twarz zobojętniała, unosił nieco brwi, jakby w wyrazie smutku lub współczucia.
- Hej, zrób coś dla mnie.. – szepnęłam spoglądając mu w oczy.
- Pewnie..
- Uśmiechnij się... – wyszeptałam biorąc twarz chłopaka w dłonie. Spełnił moje życzenie, ujawniając szereg białych zębów. Sam wyraz jego twarzy wywoływał u mnie chęć do uśmiechu, jednakże nie uległam pokusie. Wpatrywałam się w jego oczy, co raz odbiegając wzrokiem na jego policzki, usta i nos. Był taki przystojny, czułam, jakbym dostrzegła to po raz pierwszy. Z czasem poczułam jego ręce na swoich biodrach. Nawet nie wiem kiedy znalazł się tak blisko, że dzieliły nas centymetry. Nieprzemijalna ochota rzucenia się mu na szyję ciągle kumulowała się w mojej głowie, a coś podpowiadało „ zrób to, no zrób”.
- Josh..- zaczęłam spuszczając wzrok. Momentalnie poczułam na podbródku jego palce, które uniosły moją głowę. Do moich oczu zaczęły napływać łzy, nie zważając na to, jak bardzo chciałam tego uniknąć.
- Chcę to poczuć.. tylko raz.. – wyszeptał i po chwili złączył nasze wargi w delikatnym pocałunku.  Tak bardzo upragnionym i wyczekiwanym. Zapomnianym. Jedna z moich dłoni samoistnie powędrowała na jego głowę, a palce same wplątały się w jego włosy. Przycisnął moje ciało bliżej, tym samym pogłębiając pocałunek. Wewnętrzny krzyk błagał o więcej, zacznij mnie rozbierać, chcę to czuć, chcę być Twoja, teraz, zaraz, natychmiast.  Miałam wrażenie, że głowa zaraz mi eksploduje, i faktycznie właśnie to czułam, gdy Rey odsunął swoje ciało od mojego. Zabrał ze sobą wszystko, ciepło, wszystkie sprzeczne myśli. Szybko zabrałam ręce, po czym chwyciłam z powrotem kule. Jego wzrok, tak nieobecny, jakby znów o czymś zapomniał, czułam go na sobie. Nagle, drzwi otworzyły się z impetem, a Joshua dostał prosto w głowę. Zmarszczyłam brwi patrząc na oprawcę. Oczywiście Morgenstern, bo któż by inny. No, przynajmniej to nie ja dostałam. Jego wzrok spoczął na mnie, przez co czułam się, jakby wywiercał mi dziurę w głowie.
- A ty tu czego? – spytał z wyrzutem, odsuwając się od drzwi, tym samym dając mi do zrozumienia, że powinnam już wyjść.
- Ciebie też miło widzieć Morgenstern. Na razie Josh.. – mruknęłam i wytupałam na zewnątrz. Dyll warknął coś pod nosem i trzasnął drzwiami. Oczywiście, szło się tego spodziewać. Wrażenie rozdzieranego i krwawiącego serca ponownie zaczęło nawiedzać moje ciało. Czy aż tak się do niego przywiązałam? Nie wiem. Wewnętrzny konflikt o to co zrobiłam, a to co powinno mieć miejsce zagłuszał wszystko inne dookoła. Nareszcie dotarłam do pokoju. Po przekręceniu klucza w zamku, wdrapałam się po stopniach do pomieszczenia. Rzuciłam kulę pod ścianę i zatrzymałam się patrząc w ziemię. Wciąż się nie rozpakowałam. Mieliśmy to zrobić razem, ułożyć wszystko na pustych półkach. Obiecał, że mi pomoże. A teraz, teraz nie miałam nikogo do pomocy. Poczułam jak samotna łza spłynęła po moim policzku. Szybko przetarłam ją wierzchem dłoni kręcąc energicznie głową. Schyliłam się do jednego z kartonów i już po chwili w mojej dłoni spoczywał piękny, fioletowy, szklany wazon. Nie wiem skąd się to wzięło, emocje wzięły górę. Zamachnęłam się i z całej swojej siły cisnęłam naczyniem w ścianę naprzeciw łóżka. Wazon roztrzaskał się na milion małych kawałeczków, które rozleciały się po całym pokoju. Były wszędzie, na ziemi, w pościeli, a nawet za firanką. Mały kawałek wbił się nawet w moją stopą. Stłumiłam falę płaczu, która zbliżała się ogromnymi krokami. Nie, nie, ja nie płaczę. Powtarzałam to sobie pod nosem, zapalając papierosa. Położyłam się na środku pokoju, paląc jeden za drugim. Niestety, w paczce były ostatnie trzy. Kiedy dokończyłam ostatni, tak jak jego poprzedników, zagasiłam go wciskając kciukiem w podłogę. Wypuszczając z płuc ostatnią chmurkę dymu, położyłam się na boku, zwijając się w kłębek i obejmując nogi ramionami. Nie minęła chwila a z moich oczu zaczęły płynąć potoki. Nie miałam ochoty wychodzić, i tak też zrobiłam. Kilka następnych dni spędziłam leżąc w łóżku i zastanawiając się, dlaczego to spotkało właśnie mnie.

Josh? Tak mega dołująco.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty