niedziela, 5 lutego 2017

Od Dylana C.D. Caroline

Przywołane wspomnienia przyniosły mi trochę ulgi. Przestało się we mnie wszystko gotować, zacząłem myśleć. Usłyszałem cichy płacz, a Carol zaśmiała się i wstała. Jeśli to Ari, to albo przesadziłem, albo kolejny raz zobaczyła Leo. Na tą drugą myśl, zrobiło mi się jeszcze smutniej. Podniosłem głowę i spojrzałem na stojącą przede mną dziewczynę. Patrzyła na mnie, jakby czegoś oczekiwała. No tak, w sumie to przydałoby się coś zrobić. Chciałem z jednej strony pójść do Ari, z drugiej obrzydzała mnie ta myśl.
- To co z tą lekcją chodzenia po drzewach? - zapytałem.
- A co proponujesz?
- Drzewo na skraju lasu, taki dąb jeden - uśmiechnąłem się i wstałem. Byłem o głowę od niej wyższy.
- Ciemno jest już - mruknęła. Stałem i gapiłem się na nią. Chwilę podreptała w miejscu. - No dobra, ale tylko spróbuj się ze mnie śmiać.
- Obiecuję, że będę grzeczny - wyszczerzyłem się.
- Już w to wierzę - ruszyła w stronę lasu. - No chodź!

Była przyzwyczajona do mówienia mi tego, choć na początku denerwowało ją, to moje przyzwyczajenie do zostawania z tyłu. Dołączyłem do niej. Wsadziłem ręce do kieszeni i zacząłem się rozglądać, wieczory zimą są zawsze piękne, właściwie to tylko kiedy nie jestem na zewnątrz, ale przecież jej nie powiem, że zaraz zmarznę. Właściwie to nic nie mówiliśmy. To było dziwne zjawisko, ponieważ oboje nie potrzebowaliśmy wymieniać się naszymi fascynującymi uwagami na temat zaistniałej sytuacji. Przed lasem walnąłem ją lekko z bara, skręciliśmy w prawo. Podeszliśmy pod rozłożysty dąb.
- Wysoki - stwierdziła.
- Nigdy ci to nie przeszkadzało.
- Nadal mi nie przeszkadza - no tak przecież nie przyzna się do słabości. Typowa Caroline. - Podsadź mnie.
Podszedłem do niej, splotłem ręce na kształt kolebki, postawiła na nie nogę i wybiła się. Po chwili jej druga noga znalazła się na konarze, ręką trzymała się jakieś gałęzi. Znalazłem najniższy konar, wybiłem się, podciągnąłem i w ułamku sekundy siedziałem na górze. Rozejrzałem się. Gdzie ta mała wredota? Zerknąłem w górę, Carol była dobre trzy metry nade mną. Szybka. Wstałem więc i zacząłem się wspinać wyżej. Kiedy ją dogoniłem, usiadła opierając się o pień drzewa, a nogi położyła wzdłuż konara. Ja usadowiłem się naprzeciwko niej, nogi zwisały mi po obu jego stronach, rękoma trzymałem się drzewa, żebym nie stracił równowagi. Dziewczyna dmuchnęła w ręce i zaczęła nimi pocierać.
- Zimno ci?
- Nie, tak dla żartów się dygoczę - odgryzła się.
- Widać zapomniałaś nasz wyjazd do Norwegii - wzdrygnęła się, a ja wybuchnąłem śmiechem. - Ciebie też trzęsie na wspomnienia o tym?
- Jak w domku, przy kominku zamarza ci oddech...
- To wiedz, że jest cholernie zimno - dokończyliśmy razem i zaczęliśmy się śmiać.
- Mi tam było ciepło - odparła po chwili.
- Co, umiem rozgrzać - dostałem kopniaka w przedramię. - Auć.
- Ty i te twoje teksty...
- Wiesz co jest najgorsze?
- No dawaj, bo się nie domyślę - tym razem to nie był sarkazm.
- Ona. To małe coś, wywołuje u mnie uczucia. Ja pierwszy raz w życiu zazdrosny jestem!
- Ty? Zazdrosny? Ale... jak?
- No wyobraź sobie, moje uczucia się jakim cudem znalazły - pokręciłem głową. - Koniec świata...
- Dokładnie...
Zaczęliśmy wspominać nasz ostatni rok razem. Byliśmy wtedy oficjalnie parą. Wtedy to pojechaliśmy do Norwegii, przeszliśmy pieszo pół Stanów Zjednoczonych, a dziwnym trafem skończyliśmy w Grecji. To był jeden z najlepszych okresów w moim życiu. Carol dawała mi poczucie luzu, ponieważ jej podobieństwo do mnie, przez co często byliśmy brani za rodzeństwo, powodowało, że byłem przy niej sobą. Razem z moimi radami i świrami. Kiedy w pewnym momencie wziąłem telefon do ręki, wyświetlacz wskazał 22:45. Kur... ile my tu siedzieliśmy.
- Co? - spytała nagle.
- Ewakuujemy się. Mamy piętnaście minut.
- Kur... - zaczęliśmy pędem schodzić na dół. Zeskoczyłem na ziemię i złapałem skaczącą Caroline. - Jak w dzieciństwie.
Szybkim krokiem ruszyliśmy do ośrodka. Żywej duszy. Wpadliśmy na korytarz kilka minut po rozpoczęciu ciszy nocnej. Carol weszła już do pokoju, a ja miałem ruszyć dalej, kiedy ktoś wyłonił się zza rogu, dziewczyna wciągnęła mnie za rękaw do pokoju i zamknęła drzwi.
- Było blisko - szepnęła. Ktoś minął pokój, echo kroków zaczęło cichnąć. - Dobra idź sobie Morgenstern.
- Co? Chyba żartujesz - zdjąłem buty i kurtkę, po czym rzuciłem się na jej łóżko. - Ja tu zostaję.
- Poszczuję cię.
- Na twoje nieszczęście, on mnie lubi - wyszczerzyłem się. - Oj przestań, spałaś ze mną miliony razy - uśmiechnąłem się słysząc dwuznaczność moich słów.
- Bardzo zabawne - syknęła. - Wypad.
- Co to za słowa młoda damo - zaśmiałem się. - No jedna noc. Nie tęskno mi za izolatką.

Carol?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty