Myślałam. Bardzo długo. Zbyt wiele rzeczy wydarzyło się na
raz, ciężko było mi to sobie poukładać. Z kompletnym mętlikiem w głowie
chodziłam po pokoju, męczona wzrokiem rudego
niedźwiadka. On również był zmieszany całą tą sytuacją, czułam to w
kościach. W pewnym momencie rzuciłam się na łóżko i gapiąc się w sufit ponownie
zaczęłam segregować rozproszone myśli. Było to tak męczące zajęcie, że po
dwudziestu minutach głowę po prostu rozsadzało mi od środka. Ból zmusił mnie to
wtulenia twarzy w miękki puch poduszki. Zasnęłam.
***
Z przyjemnego snu wyrwał mnie rwący ból w okolicach prawego
biodra. Poderwałam się gwałtownie do siadu, skopując na ziemię kołdrę, wraz z
przyczyną mojego bólu. Draven pisnął głośno, odbijając się jak piłka o ścianę,
a ja poczułam kolejną falę bólu, jakby ktoś przyłożył mi tępym narzędziem
prosto w potylicę.
- Czemu mnie ugryzłeś ?- warknęłam, pocierając tył głowy.
Zwierzak w odpowiedzi sapnął, po czym pyszczkiem wskazał na zegarek. Również
skierowałam tam swój wzrok. Dziesiąta.
- No i? Odczep się, daj mi spać.- sapnęłam, zakrywając głowę
poduszką.
- Jeśli nie wstaniesz zsikam się na Twoje łóżko. – odparł słodkim
głosikiem, usiłując wdrapać się na materac.
- Dobra, dobra, już wstaje. – mruknęłam niezadowolona,
ześlizgując się z mięciutkiego puchu. Miał mocny argument, żeby wyjść na
zewnątrz, nowego materaca nie dostanę. Prędko wzięłam prysznic po czym ubrałam
się jak to zazwyczaj bywa - chłopięco. Do tego związałam włosy i nieco
podkreśliłam swoją urodę. Wreszcie wciągnęłam buty i otworzyłam drzwi.
- Proszę Książe. – sapnęłam, oglądając się na zwierza, który
z dumą przekroczył próg i ruszył korytarzem prosto na zewnątrz. Kręcąc głową
podążyłam za nim, ukrywając gdzieś w środku niechęć. Na moje szczęście jego
toaleta nie trwała zbyt długo, choć zdążyłam przemarznąć. Było jakieś dwa
stopnie na minusie, a ja stałam na zewnątrz w samej bluzie i cienkich,
materiałowych rurkach. Czekając, założyłam kaptur i schowałam ręce do kieszeni,
oglądając w tym samym obłoczki pary, wydobywające się z moich ust. Po
kilkunastu minutach panda wskoczyła na schodki i zadowolona usiadła przy moich
nogach.
- Już? – wyszeptałam, mocno zaciskając zęby. Z trudem
walczyłam z drgawkami, które próbowały opętać całe ciało.
- Już. – odpowiedział zadowolony. Bez zbędnego, dalszego
gadania powlekliśmy się na stołówkę by coś zjeść. Pomieszczenie było
praktycznie puste. Po Leo ni widu ni słychu. Coś mną targnęło, coś cicho
podpowiadało w mojej głowie „idź do niego”. Z jednej strony chciałam go
zobaczyć, a z drugiej…cóż. Na szybko przygotowałam kubek kawy, zaś z bufetu
podkradłam dwa rogaliki z nadzieniem kakaowym i ustawiając wszystko na tacce
ruszyłam prosto do pokoju mężczyzny. Będąc przed pomieszczeniem z malutką
tabliczką „Alves” nad klamką, cichutko w nie zapukałam. Po chwili otworzył mi
zaspany, kompletnie nieogarnięty brunet.
- Dzień dobry. – posłałam mu szeroki uśmiech. Zauważyłam, że
za każdym razem kiedy tylko go widzę, zaczyna nawiedzać mnie dziwne uczucie
szczęścia.
- Przyniosłam Ci kawuuusie i coś na ząąąb. – wyszczerzyłam się
przestępując próg pokoju. Gdy tylko odstawiłam tacę na komodę, oplotły mnie
męskie ramiona.
- Dziękuję. – wyszeptał mi prosto do ucha.
- Drobiazg.
- Jesteś lodowata. – szepnął, zaciskając mocniej swoje ręce
wokół mojego ciała.
- Zaraz mi przejdzie, ty za to powinieneś iść pod prysznic. –
zaśmiałam się, odwracając głowę nieco w bok.
- Sugerujesz, że śmierdzę? – udał oburzenie, odsuwając się nieco.
- Sugeruję, że niedawno wstałeś i kontakt z prysznicem to
powinna być teraz czynność nadrzędna. Troszczę się po prostu o twoją higienę
osobistą. – ponownie zachichotałam, siadając na łóżku.
- Skarb, nie kobieta. –również się zaśmiał, po czym
wyciągając z szafy kilka ciuchów zniknął w łazience.
Resztę dnia spędziliśmy razem. Trochę rozmowy, świeże
powietrze i czas szybko zleciał. Niestety nazajutrz czekała mnie niemiła
niespodzianka.
***
Leżał tak, na tym łóżku szpitalnym, z podłączoną kroplówką.
Podbite, sine oko i czerwony nos przypominał mi sytuację sprzed kilku tygodni,
kiedy to ja wyglądałam jak siódme nieszczęście. Do tego, tak na deser znowu
problemy ze szwami. Żyć nie umierać. Siedziałam na brzegu łóżka, przyglądając się
mu bacznie, czekając aż się obudzi. Kiedy nareszcie otworzył oczy posłałam mu
uśmiech.
- No witam śpiącą królewnę. – wyszeptałam z bananem na
twarzy. Jego facjata wyrażała tylko niezadowolenie i definitywnie
zdenerwowanie.
- Nie bocz się, złość piękności szkodzi. – puściłam mu
oczko. – Warto chociaż było? Nie żeby
coś, nie trudno było się domyślić i spytać, co się właściwie stało. I tak poza
tym wyglądasz okropnie. – westchnęłam przeczesując dłonią jego ciemne włosy. Z
mojej twarzy nie znikał serdeczny uśmiech.
Leoś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz