sobota, 18 lutego 2017

Od Charlie C.D Leo

Myślałam. Bardzo długo. Zbyt wiele rzeczy wydarzyło się na raz, ciężko było mi to sobie poukładać. Z kompletnym mętlikiem w głowie chodziłam po pokoju, męczona wzrokiem rudego  niedźwiadka. On również był zmieszany całą tą sytuacją, czułam to w kościach. W pewnym momencie rzuciłam się na łóżko i gapiąc się w sufit ponownie zaczęłam segregować rozproszone myśli. Było to tak męczące zajęcie, że po dwudziestu minutach głowę po prostu rozsadzało mi od środka. Ból zmusił mnie to wtulenia twarzy w miękki puch poduszki. Zasnęłam.

***

Z przyjemnego snu wyrwał mnie rwący ból w okolicach prawego biodra. Poderwałam się gwałtownie do siadu, skopując na ziemię kołdrę, wraz z przyczyną mojego bólu. Draven pisnął głośno, odbijając się jak piłka o ścianę, a ja poczułam kolejną falę bólu, jakby ktoś przyłożył mi tępym narzędziem prosto w potylicę.
- Czemu mnie ugryzłeś ?- warknęłam, pocierając tył głowy. Zwierzak w odpowiedzi sapnął, po czym pyszczkiem wskazał na zegarek. Również skierowałam tam swój wzrok. Dziesiąta.
- No i? Odczep się, daj mi spać.- sapnęłam, zakrywając głowę poduszką.
- Jeśli nie wstaniesz zsikam się na Twoje łóżko. – odparł słodkim głosikiem, usiłując wdrapać się na materac.
- Dobra, dobra, już wstaje. – mruknęłam niezadowolona, ześlizgując się z mięciutkiego puchu. Miał mocny argument, żeby wyjść na zewnątrz, nowego materaca nie dostanę. Prędko wzięłam prysznic po czym ubrałam się jak to zazwyczaj bywa - chłopięco. Do tego związałam włosy i nieco podkreśliłam swoją urodę. Wreszcie wciągnęłam buty i otworzyłam drzwi.
- Proszę Książe. – sapnęłam, oglądając się na zwierza, który z dumą przekroczył próg i ruszył korytarzem prosto na zewnątrz. Kręcąc głową podążyłam za nim, ukrywając gdzieś w środku niechęć. Na moje szczęście jego toaleta nie trwała zbyt długo, choć zdążyłam przemarznąć. Było jakieś dwa stopnie na minusie, a ja stałam na zewnątrz w samej bluzie i cienkich, materiałowych rurkach. Czekając, założyłam kaptur i schowałam ręce do kieszeni, oglądając w tym samym obłoczki pary, wydobywające się z moich ust. Po kilkunastu minutach panda wskoczyła na schodki i zadowolona usiadła przy moich nogach.
- Już? – wyszeptałam, mocno zaciskając zęby. Z trudem walczyłam z drgawkami, które próbowały opętać całe ciało.
- Już. – odpowiedział zadowolony. Bez zbędnego, dalszego gadania powlekliśmy się na stołówkę by coś zjeść. Pomieszczenie było praktycznie puste. Po Leo ni widu ni słychu. Coś mną targnęło, coś cicho podpowiadało w mojej głowie „idź do niego”. Z jednej strony chciałam go zobaczyć, a z drugiej…cóż. Na szybko przygotowałam kubek kawy, zaś z bufetu podkradłam dwa rogaliki z nadzieniem kakaowym i ustawiając wszystko na tacce ruszyłam prosto do pokoju mężczyzny. Będąc przed pomieszczeniem z malutką tabliczką „Alves” nad klamką, cichutko w nie zapukałam. Po chwili otworzył mi zaspany, kompletnie nieogarnięty brunet.
- Dzień dobry. – posłałam mu szeroki uśmiech. Zauważyłam, że za każdym razem kiedy tylko go widzę, zaczyna nawiedzać mnie dziwne uczucie szczęścia.
- Przyniosłam Ci kawuuusie i coś na ząąąb. – wyszczerzyłam się przestępując próg pokoju. Gdy tylko odstawiłam tacę na komodę, oplotły mnie męskie ramiona.
- Dziękuję. – wyszeptał mi prosto do ucha.
- Drobiazg.
- Jesteś lodowata. – szepnął, zaciskając mocniej swoje ręce wokół mojego ciała.
- Zaraz mi przejdzie, ty za to powinieneś iść pod prysznic. – zaśmiałam się, odwracając głowę nieco w bok.
- Sugerujesz, że śmierdzę? – udał oburzenie, odsuwając się nieco.
- Sugeruję, że niedawno wstałeś i kontakt z prysznicem to powinna być teraz czynność nadrzędna. Troszczę się po prostu o twoją higienę osobistą. – ponownie zachichotałam, siadając na łóżku.
- Skarb, nie kobieta. –również się zaśmiał, po czym wyciągając z szafy kilka ciuchów zniknął w łazience.
Resztę dnia spędziliśmy razem. Trochę rozmowy, świeże powietrze i czas szybko zleciał. Niestety nazajutrz czekała mnie niemiła niespodzianka.

***

Leżał tak, na tym łóżku szpitalnym, z podłączoną kroplówką. Podbite, sine oko i czerwony nos przypominał mi sytuację sprzed kilku tygodni, kiedy to ja wyglądałam jak siódme nieszczęście. Do tego, tak na deser znowu problemy ze szwami. Żyć nie umierać.  Siedziałam na brzegu łóżka, przyglądając się mu bacznie, czekając aż się obudzi. Kiedy nareszcie otworzył oczy posłałam mu uśmiech.
- No witam śpiącą królewnę. – wyszeptałam z bananem na twarzy. Jego facjata wyrażała tylko niezadowolenie i definitywnie zdenerwowanie.

- Nie bocz się, złość piękności szkodzi. – puściłam mu oczko. – Warto chociaż było?  Nie żeby coś, nie trudno było się domyślić i spytać, co się właściwie stało. I tak poza tym wyglądasz okropnie. – westchnęłam przeczesując dłonią jego ciemne włosy. Z mojej twarzy nie znikał serdeczny uśmiech.


Leoś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty