czwartek, 26 stycznia 2017

Od Charlie Rose C.D Sebastiana

Gdyby nie fakt, że chłopcy byli wstawieni, mogłabym rzecz, że ich polubiłam. Kiedy minęła piąta godzina śmiania się, śpiewania szant oraz disco polo zegar wybił dwudziestą drugą trzydzieści. Wiedząc iż nieuchronnie zbliża się godzina policyjna, podniosłam tyłek z kanapy i starałam się ogarnąć chłopaków.
- Ej, trzeba się zwijać, zaraz przyjdą strażnicy – pisnęłam, ciągnąc za rękę wpół świadomego Sebastiana. Na szczęście drugi z chłopaków był nieco bardziej  ogarnięty i wyciągnął do mnie pomocną dłoń w podnoszeniu tego cymbała. Miny naszych zwierzęcych towarzyszy mówiły same za siebie – pojebani. Gdy Leo chwycił pod ramię przyjaciela, ja zaczęłam prowadzić w stronę pokoju. To nic, że każde z nas nieco się zataczało! Najtrudniej było pokonać schody prowadzące na piętro, gdyż szanowny Pan Sebastian usnął w objęciach swojego kumpla! Kiedy przyszedł czas pokonywania stopni, połączyliśmy siły i rozkładając ciężar mężczyzny na nasze siły, usiłowaliśmy wciągnąć go na górę. Szło to bardzo opornie. Mój pomagier potykał się niemal na każdym schodku, a ja nie mogłam dobrze uchwycić nóg chłopaka, przez co, co jakiś czas wypadały mi z rąk. Gdy pokonaliśmy połowę musieliśmy zrobić przystanek, gdyż zalała nas nieoczekiwana fala chichotu. Co było w tym takie śmieszne? Nie mam pojęcia, ale minęło dobre kilka minut, zanim się ogarnęliśmy. Resztę drogi przerywały pojedyncze, głupkowate komentarze lub napady śmiechu. Końcem końców zdążyliśmy wnieść Sebę do pokoju, trzy minuty przed jedenastą. Leo rzucił się z nim na łóżko, nie minęła minuta i zapadła cisza jak makiem zasiał. Zasnęli, obaj.  Poczekałam na daemony, które szybko po nas wskoczyły do pomieszczenia. Opadłam na chłopaków, kompletnie wypruta z sił, i zasnęłabym, gdyby nie zaczęli chrapać. Kiedy ciszę przerwało głośne warknięcie, poderwałam się i stanęłam na równych nogach, jakby ktoś popieścił mnie prądem. O nie, tak nie będzie. Przeniosłam wzrok na mężczyzn, którzy zdążyli przytulić się do siebie jak jakieś dzieci. Zakryłam usta dłonią starając się stłumić napad śmiechu. Nie, nie mogę, będą źli! A co tam! Już po chwili pokój rozjaśniał chwilowo, dzięki migawce. Zdjęcie jest, z pokoju już nie wyjdę. Nie pozostało mi nic innego, jak również się położyć. Na szczęście po drugiej stronie pokoju, stała kanapa. Przysiadłam sobie na niej, za chwilę na moje kolana wskoczyła czerwona panda. Przytuliłam do siebie zwierzaka opadając na miękką poduszkę, a po chwili sen zmorzył mnie całkowicie.
Obudziło mnie skrzeczenie tego wrednego białego ptaszora. Chłopaków widocznie też. Jęczeli jak to bardzo bolą ich głowy. Powoli podniosłam się do siadu, rzucając w nich poduszką.
- Japierdole… idę do siebie…  widzimy się na śniadaniu. –mruknęłam zachrypniętym głosem. Chwyciłam w objęcia Dravena i odmaszerowałam do siebie. Wędrówka korytarzem to byłam jedna wielka katorga. Wszystkie odgłosy mieszały się w jedno i szumiały w mojej głowie. W pokoju na szczęście  mogłam wziąć upragniony prysznic. Orzeźwiona i odświeżona ubrałam się w ciemne szerty i czarną bluzę z kapturem. Włosy związałam w kitę i zeszłam na śniadanie. Na miejscu czekała na mnie dwójka skacowanych kolegów. Przysiadłam obok Alves’a, podkurczając nogę pod samą brodę.

- A więc to jest prawa.. – mruknął Sebastian, siedzący naprzeciwko.

Seba? Takie o niczym, wybacz. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty