sobota, 4 lutego 2017

Od Dylana C.D. Ariany

Uśmiechnąłem się i postawiłem ją. Zrobiła skwaszoną minę i zadarła głowę, żeby spojrzeć mi w oczy. Były takie błyszczące, patrzyła na mnie z wdzięcznością i jakby z wiarą we mnie. A właściwie to co ja tam wiem o jakiejkolwiek wierze… Sięgnąłem po jej rękę i delikatnie się uśmiechnąłem.
- Only fools do what I do, only fools fall… - szepnąłem. - A jak ktoś nas zobaczy po drodze?
- Mówi się trudno. Najwyżej mnie schowasz i zasłonisz.
- Nie jesteś aż tak mała - zaśmiałem się.
- A czuję się jakbym przy ścianie stała - wybuchnąłem śmiechem. Dostałem z ramię. - Co się śmiejesz?
- Jeszcze żadna spotkana przeze mnie dziewczyna nie porównała mnie do ściany, pyśku. - uniosła brew, a ja się wyszczerzyłem. Zawiał delikatny wiaterek, ale i tak się wzdrygnęła. Wziąłem ją za rękę i ruszyliśmy w stronę ośrodka. Po chwili przyciągnąłem ją do siebie, objęła mnie w pasie i wtuliła się w mój bok, chowając się pod moją rozpiętą kurtkę.
- Dlaczego ty zawsze jesteś taki ciepły?
- Cóż, to twoja zasługa - zaśmiała się słysząc to. - Taka prawda, od razu mi się cieplej robi, jak cię widzę, a już szczególnie jak próbujesz mi zmiażdżyć żebra ściskając mnie - rozluźniła uścisk, ale za to ja ją mocniej objąłem ramieniem. - Żartowałem słońce.
- Słońce?
- Ty tu jesteś w jakiejś części Włoszką. Zresztą zobacz jaki paradoks, ty powinnaś być ciepła jako Włoszka, a jestem tylko jakimś tam Niemcem.

- To dlaczego mieszkałeś w Londynie?
- Tata tam pracował, a mama szybko znalazła pracę w kancelarii adwokackiej. Tak wyszło. A jak zginęli to tutaj miałem znajomych, szkołę, obywatelstwo, więc nie było sensu odsyłać mnie do Niemiec. Zresztą na dobre mi to wyszło - pochyliłem się i ją pocałowałem.
Zaczęliśmy wspominać jak się poznaliśmy i nasze wszystkie niezapomniane chwile razem. Przez te kilkanaście lat trochę się tego uzbierało. Właściwie to razem zwiedziliśmy pół Zjednoczonego Królestwa, bo potrafiłem zabrać ją z domu o szóstej a odstawić następnego dnia. Szanowałem jej dziadka, a on żywił do mnie nigdy nie zrozumianą przeze mnie sympatię. Zabierałem mu wnuczkę, zdarzało się, że wracała dość poszarpana do domu… podrapana, z obdartymi kolanami, zmęczona, głodna… ale i tak mnie lubił. Dziwne.
Doszliśmy do ośrodka, ale nawet wewnątrz budynku Ari nie wychyliła nosa poza moją kurtkę. Idąc spotkaliśmy  kogoś, a raczej zauważyliśmy. Leo wchodził z jakąś dziewczyną do pokoju w damskim skrzydle, przez które musieliśmy przejść. Miałem wrażenie, że gdzieś ją już widziałem. Ari westchnęła, a kiedy na nią spojrzałem wzruszyła ramionami. Zatrzymaliśmy się dopiero przed moim pokojem. Otworzyłem drzwi, a wtedy Ari wypadła biegiem spod mojej kurtki, zrzuciła buty na wejściu i wskoczyła na łóżko, zakopując się w pościeli. Śmiejąc się zamknąłem drzwi.
- Nie za wygodnie pani?
- Nie - pokręciła głową. - Mogłoby być lepiej.
- Tak?
- Mhm - zamruczała. - Przydałby mi się obok taki jeden niebieskooki brunet.
- Obawiam się, że nie znam takiego.
- Szkoda. Taki brunet, to dobry sposób na rozgrzanie mnie - zaśmieliśmy się. Coraz częściej jej słowa brzmią dwuznacznie. Zrzuciłem buty, a kurtka poleciała na fotel. Podszedłem do łóżka i po chwili leżałem obok Ari, jedną ręką objąłem ją w talii i przysunąłem do siebie. Ustami przejechałem po jej szyi.
- Może jednak jestem w stanie kogoś takiego znaleźć - wymruczałem.

Ari?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty