Dni mijały bardzo wolno. Patrząc w okno mogłam obserwować
wędrówkę słońca po niebie, od wchodu do zachodu. Tak też mijały godziny, dni.
Nie odczuwałam głodu ani pragnienia dopóki pewien szary kociak nie przypomniał
mi, że właśnie tego potrzebuje człowiek do przeżycia. Usłuchałam jego rady,
wzięłam prysznic, ubrałam się, podkreśliłam swoją urodę delikatnym makijażem.
Stojąc przed lustrem i gapiąc się w swoje odbicie odczuwałam wielkie rozdarcie.
- Przyciągnęłaś człowieka, który o Tobie zapomniał. I co z
tego teraz masz? Płaczesz godzina za godziną, nie przejmujesz się światem bo
tylko on się dla Ciebie liczył. Jesteś taka słaba, że nie potrafisz się
podnieść z kolan. – gadałam do tej drugiej mnie w lustrze. Poczułam jak w
oczach zbierają mi się łzy, lecz zniwelowałam to, zamykając szczelnie oczy i
kręcąc głową na boki. Tak miało być Hailey. Tak miało być. Ryszard syknął z
progu, widząc moje poczynania. Skierowałam na niego swój wzrok, a on tylko ruchem
głowy zachęcił mnie do wyjścia. Jego spojrzenie mówiło samo za siebie „ Idź i
otwórz się z powrotem na świat.”. Chwyciłam kule i już po chwili byłam na
korytarzu. Przemierzałam hol nie napotykając żadnej żywej duszy. Ta pustka,
echo które roznosiło się pośród ścian, to wszystko kojarzyło mi się teraz z
moich wnętrzem. Pustka, nic nie znacząca i bezbarwna. Przestępując przez próg
stołówki napotkałam kilka spojrzeń, nigdzie jednak nie wychwyciłam tego
jedynego. Chcąc zabrać tacę ze swoim jedzeniem miałam niemały problem. Ciężko
było utrzymać tacę i kule jednocześnie. Nagle czyjeś dłonie chwyciły czerwony
kawałek plastiku. Posiadaczką ów rąk była dziewczyna o kompletnie siwych
włosach, szczerząca się do mnie, jakby zobaczyła jakiegoś klauna. No tak,
kompletnie zapomniałam, że mam tu garstkę znajomych i przyjaciół, dla których
warto oddychać.
- Chodź, usiądziesz ze mną, przytulę Cię najmocniej jak
umiem, a potem zjesz.- zaproponowała z uśmiechem. Grzecznie podążałam za nią do
stolika pod ścianą. Siedziała tam jeszcze jedna osoba, wysoki brunet z lekkim
zarostem, ten sam który sprzedał mi łokieć pod żebra, a potem próbował udusić
pod ścianą.
- Cześć. – mruknął posyłając mi lekki uśmiech. W odpowiedzi
skinęłam tylko głową. Nagle, coś ścisnęło moją klatkę piersiową. Dziewczyna
położyła głowę na moim ramieniu, tym bardziej zacieśniając swoje ręce na moim
ciele. Dlaczego to było takie przyjemne? Przez ten tydzień bez Niego,
kompletnie zapomniałam jakie to uczucie. Objęłam ją lekko swoimi ramionami po
czym wyszeptałam jej do ucha ciche „dziękuję.”. Zaraz siedziałyśmy obok siebie
i jadłyśmy, wymieniając parę zdań. Kiedy spoglądałam na jej posiniaczoną twarz
przypomniała mi się ta głupia bójka, która miała miejsce kupę czasu temu. I po
co było to wszystko. Każda ze stron bójki poszła w swoją stronę, a dziewczyna o
którą powstał konflikt też poszła za wewnętrznym głosem do innego. Pojebane to
wszystko. Po skończeniu posiłku podziękowałam, pożegnałam się i wróciłam do
siebie. Spojrzałam na cały ten burdel, którego wciąż nie posprzątałam. Rzuciłam
się prosto na łóżko z zamiarem snu. Tak, zasnąć. Chciałabym zasnąć i się już
nie obudzić. Kiedy zaczęłam się nad tym głębiej zastanawiać poczułam ból w
dłoni. Szybko skierowałam tam swój wzrok. Zobaczyłam szarego kociaka, który
ujął moją skórę w swoje zębiska.
- Ał? – mruknęłam zabierając dłoń. Chwilę patrzył na mnie
spojrzeniem zabójcy, lecz zaraz wlazł na materac i położył się w moich nogach.
Cicho liczyłam, że nikt nie zakłóci mojego spokoju, oczywiście, jak to zwykle
bywa, przeliczyłam się. Nie wiem ile dokładnie minęło czasu, minut czy godzin,
ale w końcu usłyszałam pukanie. Drzwi były daleko, ale pukanie słyszałam bardzo
wyraźnie. Podniosłam się i mozolnie powlokłam się do źródła hałasu.
Przekręciłam zamek i pociągnęłam za klamkę. W przejściu stanął Josh, kompletnie
zmachany, dyszał jakby przebiegł maraton. Chciał coś powiedzieć ale szybko
wcięłam się przed niego, marszcząc brwi w złości.
- Czy ty biegłeś?! – warknęłam oglądając go badawczo. Po
chwili zawahania pokiwał głową, za co został nagrodzony uderzeniem w policzek z
otwartej dłoni. Przechylił głowę, przymykając lekko lewe oko.
- Nie możesz biegać pacanie!- krzyknęłam, choć i tak nie
zbyt głośno. Czułam jak się we mnie gotuje.
- Właź… -mruknęłam po chwili, nie usłyszawszy żadnej
odpowiedzi. Zeszłam z przejścia, mężczyzna przemknął obok w głąb pokoju a ja
grzecznie zamknęłam za nim drzwi. Kiedy pokonałam schody, skierowałam wzrok z
powrotem na niego.
- Usiądź, odetchnij. – kiwnął głową i wykonał moją prośbę, zaraz
po tym przysiadłam się do niego, odkładając na bok moją pomoc do chodzenia. Po
kilku minutach ciszy, wlepił we mnie swoje ciemne oczy i uśmiechnął się
szeroko.
- Pamiętam..- wyszeptał po chwili. Otworzyłam oczy nieco
szerzej.
- Co..? – zapytałam z niedowierzaniem.
Josh? Denne wiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz