Czułam się całkowicie bezradna, łzy płynęły mi strumieniami po policzkach niczym żrąca substancja wypalająca mi skórę. Otarłam tą słoną ciecz i podbiegłam do Leo.
- Leo...Leoś
- Nie mów tak do mnie - słowa były ostre, ale jego ton już odrobinę zelżał.
Widocznie nad czymś się głęboko zastanawiał. Zgaduję , że nad tym, jak bardzo mnie nienawidzi. Bo jestem pieprzoną, nic nie wartą świnią...taka prawda.
Chciałam oszczędzić nam właśnie takiej sytuacji, a jak zwykle wyszło tylko gorzej. Już wiem, jak się czuł Leo w chwili, kiedy chciał popełnić samobójstwo. Jak zero.
- Daj mi wyjaśnić.
- Masz dwie minuty - mruknął
Chciałam ze szczęścia rzucić mu się na szyję, ale powstrzymałam ten gest.
- Znam go od dawna. Był moim najlepszym przyjacielem i znosił mnie w chwilach, kiedy naprawdę byłam nie do zniesienia. Przez lata słuchał pokornie o moich chłopaka, bez żadnych wyrzutów. I dzisiaj wiem, że zawsze się kochaliśmy.
- Ale czy ty nie widzisz, jaki z niego dwulicowy cham? - wydusił z siebie, odwracając się w moją stronę
- Nie znasz go. Stara się- rzuciłam mu groźne spojrzenie
- Spójrz, jak go bronisz. Haha. Będzie kochał na zawsze przez miesiąc. Tak jak i ty.
Dotknęły mnie te słowa do żywego. Przez moment nie byłam w stanie wziąć oddechu, a gdy mi się to udało, emocje wyszły na wierzch i zaczęłam szlochać.
- Masz rację - szepnęłam - Przepraszam. Już nie będę ci wchodzić w paradę.
Wyminęłam go i zaczęłam przedzierać się przez las w kierunku budynku.
[Leo?]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz