Tamtej nocy nie spałem. Nie jestem właściwie w stanie wytłumaczyć dlaczego. To było tak, jakby sen się na mnie obraził i postanowił nie przyjść. Piąta pięćdziesiąt - za dziesięć minut koniec ciszy nocnej. Wstałem, ubrałem się w krótkie spodenki i ciekną bluzę z kapturem, założyłem buty do biegania, ogólnie się ogarnąłem i równo o szóstej wyszedłem z pokoju. Poranni strażnicy już przestali mnie pytać dokąd idę, ponieważ cel był zawsze ten sam. Na schodach małe rozciąganie i biegniemy. Tamtym razem jakoś wyjątkowo zacząłem od sporego już tempa, aby po chwili przejść w kompletny sprint, na miarę moich możliwości. Śnieg chrześcił mi pod nogami, mięśnie i płuca paliły. Przyspieszyłem na tyle na ile byłem w stanie. Wiatr chłostał mnie to twarzy, szczypał w oczy. Nie myślałam o niczym, liczyłem tylko oddechy. Byłem po pierwszym kółku, przebiegałem obok głównego budynku a strażnicy gapili się na mnie, kiedy coś poczułem. Zatrzymałem się, ponieważ myślałem, że to ze zmęczenia, jednak nie... ja się dusiłem. Upadłem na kolana, jeden za strażników do mnie podbiegł, a drugi pewnie po Paxa. Nie mogłem nic zrobić, a facet obok nie mógł mi pomóc. W końcu położyłem się na plecach coraz bardziej tracąc świadomość. Kiedy obraz zaczął się przede mną zamazywać, ktoś do mnie podbiegł i momentalnie wstrzyknął mi coś. Po kilkunastu sekundach łapczywie łapałem powietrze.
- Kolego jak tak dalej będziesz je przemęczał to długo ci nie posłużą - wstałem ponieważ mogłem załapać już oddech, miałem odbiec kiedy lekarz złapał mnie za ramię. Zdziwiła mnie jego siła. - Joshua ja mówię poważnie.
- Kolego jak tak dalej będziesz je przemęczał to długo ci nie posłużą - wstałem ponieważ mogłem załapać już oddech, miałem odbiec kiedy lekarz złapał mnie za ramię. Zdziwiła mnie jego siła. - Joshua ja mówię poważnie.
- Wiem - odparłem zachrypłym głosem.
- Dlaczego się wyniszczasz?
- To nie jest wyniszczenie.
- A co to jest?
- Nie wiem - szepnąłem. - Ja... ja po prostu nie mogę bez tego funkcjonować.
- Bez takiego wysiłku? - dopytywał.
- Bez poczucia, że jestem w stanie coś zrobić... jestem w stanie biec dalej.
- Biegałeś zawodowo?
- Nie - zmarszczyłem brwi. - Ćpałem - ruszyłem w stronę ośrodka.
Miałem iść do pokoju, kiedy zmieniłem zdanie i ruszyłem do stołówki. Kiedy spotkałem zdziwione miny ludzi, domyśliłem się, że jesz pewnie jestem siny. Rozejrzałem się po stołówce i usiadłem naprzeciwko Dylana i Ari.
- Mój...
- Nic nie mów - przerwałem mu.
- Ale ty...
- Tak wiem jestem siny. Ludzie po kilku minutach bez tlenu tak mają.
- Powinieneś...
- Coś z tym zrobić. Jakbym nie wiedział.
- Ale nie chcesz - dodała Ari.
- Tak - mruknąłem posępnie. - Nie chcę tracić życia na leki, szpitale, operacje, kliniki...
- No tak - odparł Dyll. - Powód ucieczki od starych. Jak to szło... ty...
- Widzę że mam sobie iść.
- Zostań - powiedziała Ari. - On już nie będzie. Może zjedz coś.
- Nie... jakoś nie mam ochoty. Pójdę się położyć, bo nie mogłem zasnąć w nocy - odparłem wstając.
- Hailey to niedojrzała idiotka - usłyszałem z oboku czyjś głos. Kilka metrów ode mnie stał jej brat, rozmawiał z kimś. Spojrzałem się na niego, lodowatym wzrokiem. Po jakimś czasie nasze spojrzenia się spotkały, wtedy podszedł do mnie. - Jakiś problem?
- Właśnie wykopałeś sobie grób - powiedziałem do niego spokojnie. - Nawet jeśli nie będzie mi dane stąd wyjść, znajdę cię... i zadźgam.
- Mógłbym cię teraz zamknąć do izolatki, ale...
- Ale nie masz na tyle jaj żeby to zrobić, bo wiesz, że złapanie noża ze stołu i poderżnięcie ci gardła zajmie mi kilka sekund.
- Moja siostra pokochała potwora, interesujące.
- Raczej się od niego uwolniła. A teraz żegnam - odwróciłem się na pięcie i wymaszerowałem ze stołówki trzaskając drzwiami. Nie jestem głupi, wiem że mój obecny stan zdrowia nie pozwala na zamknięcie mnie w izolatce, bo mogę się tam bez niczyjej wiedzy udusić, a zresztą ten facet ma za dużo dumy by się przyznać, że mu groziłem, bo to oznaczałoby, że się mnie boi. Szczerze mówiąc, to powinien się bać.
Tak jak przewidywałem, nigdzie mnie nie zamknięto. Trochę przystopowałem z bieganiem do jednego okrążenia dziennie. Co ciekawe od tamtego razu zaczął biegać ze mną Dyll, który początkowo nieźle musiał się namęczyć żebym go strasznie nie odstawił. Bał się, że dostanę ataku w lesie i nikt mnie nie znajdzie. W sumie to było dość prawdopodobne.
Jednego dnia po biegu położyłem się na śniegu. Ciągnęła mnie łydka, które ją porozciągałem. Podszedł do mnie Dyll i pochylił się nade mną.
- Wszystko okey? - zapytał.
- Tak. No tylko ta łydka boli jakbym coś sobie naderwał tam - skrzywiłem się.
- Nie o to pytam.
- O żadnych innych problemach nic mi nie wiadomo.
To była prawda, można powiedzieć, że wszystko się uspokoiło. Gdyby nie te ataki duszności, niemal całkowicie. Kiedy się rozeszliśmy do pokoi, w moim czekała już na mnie Lavi. Siedziała naprzeciwko wejścia, miała wściekły wzrok.
- Musimy pogadać.
- Okey - odparłem zamykając drzwi.
- Możesz mi powiedzieć, co ty znowu zrobisz ze swoim życiem?
- Teraz to ja je uspokajam, było zapytać się kilka tygodni temu - już zaczynała mnie denerwować ta rozmowa.
- Cóż...
- Cóż? Nie po prostu jak cię kiedykolwiek potrzebuję to wtedy masz mnie w dupie!
- Gdyby nie tak idiotka to by niczego nie było!
- Zamknij się! - krzyknąłem. - Nie masz prawda tak o niej mówić!
- Mam!
- Bo co?! Bo myślisz, że jesteś dla mnie taka ważna?! Nie, nie jesteś!
- Przestań - syknęła. - Jesteś mój a ona to niszczy!
- To ty to niszczysz - mówiłem rozgoryczony. - Oddałem ci wszystko co byłem w stanie... co ty mi dałaś? Awantury, krzyki, sceny i jeszcze więcej scen zazdrości, które tylko Dyll wytrzymał.
- A co ona ci takiego dała?
- Uczucie. Tylko i aż tyle!
- Jesteś żałosny, żadne z was nie kocha drugiego. Jesteście ze sobą z listości!
- Ty mała suko, co ty wiesz o uczuciach?!
- Suko? Jeśli nic nie dałam to tutaj pomogą ci się ode mnie uwolnić!
- Bardzo dobrze - odpowiedziałem i wyszedłem, trzaskając drzwiami.
Nie ma Hailey, może nie udało im się jej pomóc, może o mnie zapomniała. Nie ma Lavi, tylko raniący wszystkich potwór. Nie ma Dylana, bo musi pomóc Arianie. Ona go potrzebuje i nie mam jej tego za złe. Skręciłem korytarzem i spotkałem ich. Dylan chciał mnie zatrzymać, ale ja momentalnie wywinąłem się mu i puściłem się pędem. Odstawiłem go w dwóch mocnych krokach. Wpadłem na oddział szpitalny i podeszłem do Pax'a, który zszywał jakąś dziewczynę.
- Chcę rozłączenia - powiedziałem, dziewczyna spojrzała się na mnie przerażona, a lekarz się odwrócił.
- Co? - zapytał.
- Jutro chcę mieć przeprowadzony zabieg rozłączenia, jasne?
- Tak... Zaczekaj tutaj. Skończę z nią i trochę cię pobadamy.
Usiadłem na leżance obok. Dziewczyna nie spuszczała ze mnie wzroku. Nie obchodziło mnie, co oni myślą. Mój cel, moje życie, moja decyzja, moja odpowiedzialność za tych, którzy tu zostaną. Po kilku minutach Pax podszedł do mnie i po upewnieniu się, że dobrowolnie zgłaszam się na ochotnika, poszedł po kilku nieznanych mi ludzi. Przeprowadzili mi oni szereg badań, a ja nie czułem nic. Była we mnie kompletna pustka, jakbym był ostatnią osobą w tym ośrodku, jakbym nikogo nie zostawiał. Kiedy wychodziłem jak wnosili do przyległego pomieszczenia Lavi. Była w klatce. To jej miejsce. Za drzwiami czekali na mnie... trzęsąca się Ari i krążący po korytarzu Dyll. Wyminąłem ich i nie odpowiedziałem na żadne pytanie, nie miałem ochoty rozmawiać.
W nocy nie spałem. O północy wyszedłem na plac przed ośrodek. Strażnik chciał mnie zatrzymać, ale kiedy powiedziałem mu, że jutro mam rozłączenie, puścił mnie. Stałem w krótkich spodenkach i w rozpiętej bluzie, pod którą nic nie miałem i z zadartą głową gapiłem się w czarne niebo. Jutro moja dusza pójdzie do ciebie Junny. Jutro będzie po wszystkim. Jutro przestanę czuć. Jutro już o nikogo nie będę musiał się martwić...
* * *
Mój pokój był w nienagannym porządku. Wszystko ułożyłem, posprzątałem, ogarnąłem. Pomieszczenie wyglądało jakbym nigdy w nim nie mieszkał. Dylan dobijał się do mnie kilka razy, ale go nie wpuściłem. Wczoraj zostawiłem mu kartkę, pisało na niej "Jutro idę na rozłączenie. Kocham Cię, braciszku." to pewnie dlatego tak się ciska.
Przyszli po mnie około szesnastej. Dwóch strażników z bronią jakbym chciał uciec. Prowadzili mnie przez praktycznie cały ośrodek, ale nikogo nie spotkaliśmy, pewnie nie chcieli mieć kłopotów i pilnować jeszcze tłumów. Panowała kompletna cisza. Słyszałem tylko nasze kroki. Kroki... przygniotła mnie pewna myśl. Ludzie chodzą, tańcą, śmieją się, całują, jedzą obiad z rodziną, pracują, odpoczywają... a mi zostało to zabrane. Ja idę na najprawdopodobniej śmierć, bo nie mam innego wyjścia. Jestem jak zwierzę, które rzuca się w ogień. Gdzieś tam są miliardy, którym nic nie zrobiłem i kilkaset, które uszczęśliwiłem dobrym słowem, pomocną dłonią. Dlaczego więc jestem dla nich zagrożeniem? Bo jestem inny? Już nie będę. Właściwie kim będę? Przypomniała mi się Hailey. Moja kochana Rubi. Moja miłość. Moje życie. Moje zbawienie i wybaczenie win. Mój ratunek. Boże, jak ja za nią tęskniłem. Rana w moim sercu na nowo się otworzyła, a całe moje ciało i moja dusza krzyczało o to, by chociaż ją zobaczyć. Dlaczego nie mogę jej zobaczyć?! Dlaczego świat musi być przeciwko nam?! Dlaczego...
- Joshua - usłyszałem i gwałtownie się odwróciłem. Nikogo tam nie było. Poczułem ostry ból w piersi. Zwymiotowałem krwią, a później zacząłem nią kaszleć. Jeden strażnik krzyknął po lekarza. Upadłem na posadzkę, była taka lodowata. Dusiłem się, kaszlałem krwią, zamroczyło mnie. Ból w piersi był nie do zniesienia. Niech mnie ktoś dobije, bo się tu wykrwiawię. Umrę jak zbity pies i nikt nie będzie o tym wiedział. Ona nie będzie wiedziała. Zamknąłem oczy...
Przyszli po mnie około szesnastej. Dwóch strażników z bronią jakbym chciał uciec. Prowadzili mnie przez praktycznie cały ośrodek, ale nikogo nie spotkaliśmy, pewnie nie chcieli mieć kłopotów i pilnować jeszcze tłumów. Panowała kompletna cisza. Słyszałem tylko nasze kroki. Kroki... przygniotła mnie pewna myśl. Ludzie chodzą, tańcą, śmieją się, całują, jedzą obiad z rodziną, pracują, odpoczywają... a mi zostało to zabrane. Ja idę na najprawdopodobniej śmierć, bo nie mam innego wyjścia. Jestem jak zwierzę, które rzuca się w ogień. Gdzieś tam są miliardy, którym nic nie zrobiłem i kilkaset, które uszczęśliwiłem dobrym słowem, pomocną dłonią. Dlaczego więc jestem dla nich zagrożeniem? Bo jestem inny? Już nie będę. Właściwie kim będę? Przypomniała mi się Hailey. Moja kochana Rubi. Moja miłość. Moje życie. Moje zbawienie i wybaczenie win. Mój ratunek. Boże, jak ja za nią tęskniłem. Rana w moim sercu na nowo się otworzyła, a całe moje ciało i moja dusza krzyczało o to, by chociaż ją zobaczyć. Dlaczego nie mogę jej zobaczyć?! Dlaczego świat musi być przeciwko nam?! Dlaczego...
- Joshua - usłyszałem i gwałtownie się odwróciłem. Nikogo tam nie było. Poczułem ostry ból w piersi. Zwymiotowałem krwią, a później zacząłem nią kaszleć. Jeden strażnik krzyknął po lekarza. Upadłem na posadzkę, była taka lodowata. Dusiłem się, kaszlałem krwią, zamroczyło mnie. Ból w piersi był nie do zniesienia. Niech mnie ktoś dobije, bo się tu wykrwiawię. Umrę jak zbity pies i nikt nie będzie o tym wiedział. Ona nie będzie wiedziała. Zamknąłem oczy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz