Po wejściu do budynku od razu skierowałam się w stronę swojego pokoju. Czułam nieznany ból w okolicach klatki piersiowej...zawsze w taki sytuacjach nie czułam nic, spływało to po mnie gdzieś obok. Ale dzisiaj miarka się przebrała, straciłam zarówno Dylana, jak i Leo.
Ktoś mógłby powiedzieć: "Tego kwiatu jest pół światu". Tylko, że tego kwiatu to zbytnio wiele w Strefie nie ma, a będę tu zapewne do końca swoich dni. Nawet, gdybym żyła normalnie w Londynie, to durne przysłowie jakoś mnie nie przekonuje...co mi po jakiś innych chłopakach, kiedy ja chcę tylko ich? Zabrzmiało to trochę egoistycznie, ale potrzebuję ich. I to tak nie działa, że nagle poznajesz jakiegoś super przystojnego blondyna i zapominasz o tamtych. Przynajmniej u mnie to tak nie działa, ja kocham już na zawsze.
Myślałam, że to eksperymentów się najbardziej boję...ale prawda jest taka, że boję się odrzucenia i samotności. Bardziej od swojego rozłączenia przeżywałabym któregoś z nich...zawsze bardziej zależało mi na ludziach, niż na mi samej. Ale czy to, jaka naprawdę jestem, coś zmienia? Leo widzi we mnie potwora, Dylan fałszywą.
Otworzyłam szufladę i przekopałam się na sam dół, aż w końcu znalazłam mój nieużywany od dawna szkicownik razem z zestawem do rysowania. Zawsze kochałam rysować.
Ale to nie tego teraz potrzebuję. Wyciągnęłam z przeznaczonego jej kwadracika temperówkę, paznokciem wykręcając malutką śrubkę. Czy naprawdę tego chcę? To pytanie pozostaje bez odpowiedzi. Nigdy tego nie robiłam i kieruje mną ciekawość, czy to faktycznie coś daje. Spróbować nie zaszkodzi. Zasłoniłam rolety, pokój pogrążył się w półmroku, ale doskonale widziałam metalowy połysk żyletki w moich dłoniach.
- Nic mi już nie zostało - szepnęłam, jadąc ostrzem po prawym nadgarstku.
Z początku robiłam to delikatnie, chociaż nie bałam się bólu...chciałam sprawdzić, jak mocno to tnie. Oderwałam przedmiot od ręki, z początku nic się nie działo, jednak po paru sekundach poczułam lekkie pulsowanie i po mojej ręce pociekła strużka krwi. Za lekko. Przyłożyłam ostrze znów, tym razem przyciskając mocniej. Poplamiłam dywan, szkarłatne krople krwi wsiąkały w kremowy, miękki poliester. Z przerażeniem stwierdziłam, że coraz bardziej mi się to podoba i przez chwilę modliłam się o siłę, żeby przycisnąć mocniej i nigdy już nie otworzyć oczu.
W tej samej chwili, w której miałam docisnąć żyletkę z całej siły do siódmej już kreski, usłyszałam pukanie do drzwi. Nie mógł to być Dylan, on po pierwsze waliłby z całej siły, a po drugie...nie przyszedłby.
Szybko przykryłam krew na podłodze kocem, a na nadgarstkach szarą bluzą z napisem "Life". Co za ironia.
Gdy mój gość zastukał trzeci raz, akurat naciskałam klamkę. Mój szeroki, fałszywy uśmiech zniknął w chwili, kiedy rozpoznałam w drzwiach Leo.
- Chcesz mnie ponownie zbesztać ? - powiedziałam odrobinę głośniej, niż zamierzałam.
- Nie. Przyszedłem przeprosić. Nie potrzebnie naskoczyłem tak na ciebie, poniosło mnie. Chce abyś wiedziała, że prawdą jest co powiedziałem o Dylanie, więc uważaj, bo wiem, że wypłakałaś ocean łez przeze mnie i nie potrzebne będzie jak zrobisz to przez niego. Z tego wszystkiego chce powiedzieć, że nadal możesz widzieć we mnie brata... - uniósł delikatnie kąciki ust.
- Możesz mnie...- złapałam się za framugę drzwi, czując nagle niesamowity ból głowy - Z-Zostawić?
Złapałam się rękoma za włosy, niemal je sobie wyrywając. Nogi się pode mną ugięły, jakby były z waty.
- Ari, co ci jest? - usłyszałam troskę w głosie mężczyzny i mimowolnie się uśmiechnęłam.
Potem wszystko spowiła ciemność.
[Leo? Teraz moja kolej po szpitalach się tłuc XD]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz