niedziela, 5 lutego 2017

Od Dylana C.D. Caroline

Odsunęła się ode mnie, zabierając ze sobą całe ciepło, całe cholerne poczucie stabilności i sensu. Nie widziałem już czy ona jest tym sensem, czy nie. Podniosłem się do siadu, a kiedy spojrzałem na nią wierzchem dłoni otarła łzę, dłonią odgarnąłem opadające mi na czoło włosy. Co mam jej powiedzieć? Sam nie wiem, czy chciałem się tylko pocieszyć, czy nie... a może to nigdy nie chodziło o Arianę. Dlaczego, ja choć raz nie mogę być czegoś pewien. Oblizałem usta, westchnąłem. Miałem w głowie kompletny chaos, jak można być takim świrem? Jak można kochać dwie osoby na raz? No tak. Analogiczne sytuacja do Ariany. Cholera jasna. Carol ma rację, tylko dranie, chamy i psy tak postępują.
- Nie chcę, rozumiesz? - pokiwałem głową.
- Prze... przepraszam - nie jąkałem się milion lat. Carol odwróciła głowę, a ja zamknąłem oczy. Nagle powróciło do mnie wspomnienie. Mały gabinet dyrektorki domu dziecka. Dyra była drobną kobietą o blond włosach i delikatnych rysach. Tyle pamiętam. Z czasem jej obraz przekształcił się w moich snach w potwora. Jej słowa jak bumerang powróciły teraz do mojej głowy... "Jesteś małym potworem Morgenstern... Twoi rodzice nie żyją przez ciebie... nie masz uczuć... Nikogo nie pokochasz... Umrzesz samotnie... Jesteś potworem..." - to ciągle nawiedzało mnie w snach, nigdy wcześniej na jawie. Koszmar z dzieciństwa, który w jednej chwili powoduje, że się kurczę, jakbym dostał kopniaka w brzuch. Ogarnął mnie taki smutek i zarazem przerażenie, że nie mogłem sobie z tym poradzić. Nawet nie wiem kiedy podniosłem dłoń do ust, zacisnąłem ją w pięść i wbiłem w nią zęby, jakbym chciał odgryźć kostkę wskazującego palca. Znany mi sposób z dzieciństwa, który wracał mnie do rzeczywistości. Tym razem jednak nie rozluźniłem szczęki nawet, kiedy poczułem krew. Moją krew wypełniającą mi usta.
- Dylan! - to był krzyk jak zza ściany, albo spod wody. Ktoś mnie złapał za dłoń i ją odciągnął od moich ust. Wróciłem do świadomości z gabitenu dyrektorki. - Co ty robisz?
- Pomóż mi - mówiłem mającym się głosem. - Nie chcę już was ranić. Ja też tego nie chcę, ale to ty dałaś mi kilka przespanych nocy. Ona mnie budzi. Powraca jako potwór, a ja nie potrafię uwolnić się od jej słów...
- Kto? Jakich słów?
- Dyrektorka codziennie wzywała mnie do gabinetu, aby mi powtarzać, że jestem potworem bez uczuć. Uwierzyłem w to. Dlatego taki jestem. Przy tobie mi to nie przeszkadzało, ale przy Ari tak. Jak ja mogę dać jej szczęście, skoro jak gówniarz ciskam się za coś, co sam później robię? Pomóż mi...
- Jak? - nadal trzymała moją dłoń, która zaczęła pulsować. To dobre pytanie, na które nie znam odpowiedzi. Czułem się źle, jak gówno. Omiotłem ją wzrokiem i spuściłem głowę. Miałem wrażenie, że albo zemdleję, albo się rozpłaczę. Przynajmniej Carol już kiedyś widziała mnie w takim stanie, więc nie dozna szoku, jak się popłaczę.
- Nie wiem... - szepnąłem. Błądziłem wzrokiem po pościeli. - Daj mi się tutaj przespać... a jutro sobie pójdę. Tak będzie lepiej. Będzie lepiej jak zostaniemy tym rodzeństwem i się wyrwiemy z tego błędnego koła. Ale... - odgarnąłem zdrową dłonią z jej twarzy opadające kosmyki włosów. - Ale nie odwracaj się ode mnie i wiedz, że nigdy nic się nie zmieniło. Zawsze byłaś dla mnie ważna.

Caroline?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty