Już nie jeden raz uświadomiono mi, że jestem nikim. Tak się poczułam właśnie w tym momencie. Kiedy dostałam w głowę, myślałam, że mnie przeprosi i to polepszy sytuację...moje nadzieje były jednak tylko wymysłami. Jest porywczy, impulsywny...moje całkowite przeciwieństwo. Los jednak postawił go na moje drodze. Nic nie dzieje się przypadkiem. I dlaczego, znając jego ciemną stronę i tą brutalność, wciąż tu stoję? Dlaczego o niego walczę? Nigdy nie znałam się na uczuciach, ale to się chyba nazywa miłość.
Mamy jednak coś wspólnego. Oboje boimy się słowa "Kocham". Jak cholera. A przecież to tylko słowo, zlepek liter, któremu ktoś nadał głębszy sens. Ale to słowo miało duże znaczenie...było obietnicą. Coś w stylu "Będę przy Tobie na zawsze, przemierzę kosmos tylko po to, by Cię zobaczyć. Nigdy Cię nie opuszczę. Będę Twoim Aniołem Stróżem." Coś w ten deseń. Tylko bardziej.
Byłam zdezorientowana. Dwa dni temu złożył mi obietnicę, a dzisiaj stoi przede mną inny człowiek...ale z drugiej strony czego się spodziewałam? Kissków i lovków? Takie rzeczy tylko w filmach.
Wpatrywałam się w niego, usiłując coś wyczytać w tych idealnych, niebieskich oczach. Ale one pozostawały bez wyrazu. Dotknęłam palcami tyłu głowy, gdzie dało się wyczuć jakąś gulę. Będzie piękny guz. Siadłam ponownie na krześle, tym razem kurczowo trzymając się blatu.
Jestem z natury spokojna, ale nie zamierzam udawać, że wszystko jest w porządku i może tak do mnie sie odzywać. W życiu nie był dla mnie bardziej ostry i nieczuły. Zrobił mi krzywdę.
- Masz rację, ten czas w Strefie i tuż przed...zbytnio nas oddalił. O twoim dzieciństwie co nieco wiedziałam od siostry Jossy'ego, ale nigdy nie chciałam naciskać. I bolało mnie to, że nie ufałeś mi na tyle, żeby cokolwiek powiedzieć. Ja także się wtedy zamknęłam, widząc twoją izolację - głos zaczął mi się łamać, więc przerwałam.
- Nie o tym miałaś mi powiedzieć. Minuta.
Oh, tak więc gramy?
- Relacja moja i Leo jest na takiej zasadzie, jak twoja i Caroline. Tyle, że ja nie czuję do niego nic więcej. - syknęłam - Wiesz jak było naprawdę? Był pijany, chodził rozchełstany po mrozie, a ja martwiłam się o niego jak cholera. Podniósł mnie, przyparł do drzewa i zaczął całować. Wcześniej już raz go odrzuciłam, sama nie wiem czemu. On nie dawał za wygraną. Nie chciałam znów go ranić...uległam. Zrozum, to uczucie zostało we mnie wmuszone i jakaś resztka tego pozostała. Nie byłam w stanie tego kontrolować, dobrze wiesz, że mam takie same problemy jak ty. Raz czuję zbyt wiele, a raz nic.
Urwałam na chwilę, czekając na jego reakcję. Nie widziałam jego twarzy, siedział ze spuszczoną głową. Machnął ręka, każąc mi mówić dalej. Minęło już co najmniej pięć minut.
- A wtedy zobaczyłam ciebie. Anioła pośród tego całego piekła, mój promyk nadziei. I trudno mi zasnąć bez twojego "Dobranoc". I zakochałam się w tobie. Nie. Ja zawsze cię kochałam. I to, że jesteś tu, musi coś znaczyć.
Po prostu powiedz, że czujesz to samo, dodałam w myślach.
Dziadek zawsze mówił, że to mężczyzna ma sie starać o kobietę. Dylan też słyszał te nauki, siedzieliśmy wtedy obok siebie na kanapie, dzieciaki ze lśniącymi oczami. Jedne ciemnobrązowe, drugie jasnoniebieskie.
- I tak, wiem, gdzie są drzwi - powiedziałam beznamiętnie i wstałam, kierując się w stronę wyjścia.
Kocha, to zawalczy. I mimo, że postąpiłam słusznie...dlaczego tak mnie boli serce?
[Aniu?;_; Podoba się? ]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz