Kiedy weszliśmy w las i zniknęliśmy z pola widzenia innych ludzi, zatrzymaliśmy się. Spojrzeliśmy sobie w oczy i kompletnie mnie to wciągnęło. Niemal czarne, różniące się może jednym odcieniem od źrenic, duże, piękne, szczęśliwe… czułem, że coraz bardziej tonę w jej oczach.
- Jeśli będziemy tak stać, to staniemy się bałwanami - zaśmiała się Ari.
- Będziesz wtedy najpiękniejszym bałwanem na świecie - zacząłem się śmiać, a ona zrobiła skwaszoną minę.
- Czyli dasz mi zamarznąć?
- Nigdy - zamruczałem, przyciągnąłem ją do siebie, objęła mnie za szyję. Przez chwilę uciekałem przed jej ustami, co spowodowało jęk niezadowolenia dziewczyny. Złączyłem wtedy nasze wargi. Nie traciliśmy czasu na zabawę, od razu pocałunek był bardzo mocny. Po chwili wpadłem na dość dziwny pomysł, uniosłem ją i rzuciłem się na śnieg, aby Ariana leżała na mnie.
- Zamarzniesz - odparła między pocałunkami.
- Ale tak jest wygodniej - dziewczyna rozsunęła moją kurtkę i jeszcze bardziej się we mnie wtuliła, chowając się moim pod okryciem. Jej dłonie krążyły po moim torsie i żebrach. Moje usta powędrowały od jej usta na szyję i obojczyki, aby po chwili wrócić. Gdy pocałowałem ją tuż pod linią szczęki, cała zadrżała, co bardzo mi się spodobało. - Drżysz.
- Nie…
- Mhm - wymruczałem jej do ucha, a ona ponownie zadrżała.
- Ja… - oderwała się ode mnie i wlepiła we mnie swoje rozmarzone oczy. - po prostu… tak na mnie działasz - uśmiechnąłem się, a ona zarumieniła, tym razem nie od mrozu.
- Podoba mi się to - odparłem szczerząc się. - A tobie?
- Ja… to takie cudowne uczucie… takie…
- Podniecające - wymruczałem całując ją w szyję. - Ale do takich rzeczy, są lepsze miejsca.
- Dylan - pacnęła mnie po głowie.
- No co? - odparłem śmiejąc się.
- Przestań.
- Wracamy?
- Czemu?
- Dobrze wiesz czemu - odparłem zmysłowo. Dziewczyna przygryzła wargę. Po chwili niemal wpiła się w moje usta. - Dodatkowo, jesteś lodowata.
- Chodźmy.
Podniosła się, a po chwili ja też wstałem. Zapiąłem kurtkę, splątałem palce naszych dłoni i ruszyliśmy dość szybkim krokiem w stronę ośrodka. Po drodze nic nie mówiliśmy, nie musieliśmy. Praktycznie cały czas się rozglądałem. Szron dodaje dziwnej wspaniałości przyrodzie, ale to nie zmienia mojego nastawienia do zimy. Niech ona już się skończy. Tak będzie prościej i lepiej dla wszystkich. Śnieg skrzypiał nam pod nogami, wokół słychać było tylko wycie wiatru. Kiedy zawiewał wiatr dziewczyna mocniej wtulała się we mnie. Kiedy otworzyłem przed nią drzwi do ośrodka, ruszyła biegiem do mojego pokoju. Westchnąłem, ja nie zamierzam biegać. Nienawidzę biegać, już z Joshem zdążyłem się namęczyć, kiedy pilnowałem go jak dziecka. Tak poza to jakiś wybitnie niecierpliwy to nie jestem, z natury. Równym, normalnym krokiem poszedłem do pokoju, otworzyłem drzwi aby po chwili je zamknąć i przekręcić kluczyk, ale w środku nie zauważyłem Ari. Zmarszczyłem brwi, zdjąłem kurtkę i buty, wtedy zauważyłem, że jej też leżą na wejściu. Poszedłem do łazienki i otworzyłem drzwi. Dziewczyna stała z zamkniętymi oczami, opierając się dłońmi o umywalkę. Najciszej jak potrafiłem zbliżyłem się do niej i położyłem dłonie na jej biodrach, drgnęła i otworzyła oczy. Widziałem jej oczy odbite w lustrze. Nie wiedziałem, czego mam się spodziewać.
- Co się stało? - szepnąłem.
- Nic…
- Ari, przecież nie będę zły… wolę wiedzieć.
- W pewnym momencie przestraszyła mnie myśl o… o dotyku - westchnęła i zamknęła oczy. - Nie chcę, żeby tak było za każdym razem.
- Na pewno nie będzie. Razem do zmienimy kochanie. Tak jak moje wybuchy, tak mój strach przed dotykiem - nagle odwróciła się i wtuliła we mnie.
- Wiesz co w tobie jest najgorsze? - kiedy nic nie odpowiedziałem dodała - To, że jesteś taki przystojny i tak dobrze mi znany.
- Oj nie znany, uwierz - przyciągnęła moją twarz do swojej i pocałowała.
- To daj mi się poznać - wyszeptała. - I mnie kochaj.
- Zawsze - szepnąłem. Uniosłem ją, a ona oplotła nogami mój tułów. Wyniosłem ją z łazienki, przeniosłem przez pokój i położyłem na łóżku. Pochyliłem się nad nią żeby ją pocałować, ale się zatrzymałem i usiadłem obok niej.
- Co jest? - zapytała.
- Wahasz się.
- To ty się wahasz.
- Waham się bo ty się wahasz. Boisz się, ale nie masz czego. Jesteś piękna, co ja mówię, boska, wspaniała, pociągająca, doskonała w każdym calu, boisz się dotyku, ale ja ci nie zrobię krzywdy, nie chcę. Jeśli to ma cię skrzywdzić, to nie musimy…
- Cicho - nieźle mnie to zdziwiło.
- Co?
- Chodź tu wreszcie - pociągnęła mnie za koszulkę, którą po chwili zdjęła. Przyciągnęła mnie do siebie, zaczęliśmy się całować, moje dłonie wsunąłem pod jej sweterek i jednym ruchem go ściągnąłem, aby nasze usta były rozdzielone przez jak najkrótszy czas. Nawzajem rozpięliśmy sobie spodnie. Najpierw poleciały moje, później jej. Zszedłem niżej z moimi pocałunkami, najpierw do szyi, później na brzuch, moje dłonie krążyły po jej ciele. Delikatnie zsunąłem ramiączka jej stanika, a po chwili wsunąłem dłoń pod jej plecy, aby go rozpiąć. Kiedy to zrobiłem, dziewczyna odsunęła moją twarz od swojej, przekręciłem głowę i spojrzałem na nią zdziwionym wzrokiem. Czekałem na jej następny ruch, jakiś znak, cokolwiek. Ari zrób coś do cholery bo zwariuję! Delikatnie pogładziła mnie po policzku, zsunęła dłoń na moją szyję, dokładnie przyglądała się mojej twarzy. Zawsze mnie zastanawiało, co o mnie myśli.
- Powiedz coś - szepnęła.
- Nie ma dobrych słów, żeby to opisać - odparłem, a ona mnie pocałowała. Wbiła palce w moje plecy i zmusiła do położenia się na niej.Reszta potoczyła się dość szybko, może za szybko.
Kiedy wreszcie uwolniła się ode mnie, widocznie zmęczona położyła się obok mnie. Również opadłem na plecy. Po chwili patrzenia sobie w oczy, dziewczyna rzuciła się i położyła na mnie. Podparła się jednym łokciem o mój tors, palcem wskazującym drugiej dłoni krążyła po moim torsie.
- Jesteś boska ślicznotko.
- A możemy dziś tak spać?
- Zawsze możemy tak spać - przesunąłem opuszkami palców wzdłuż jej kręgosłupa, a ona wygięła się pod moim dotykiem. - Zawsze…
* * *
Piękna sielanka, za którą dostałem następnego dnia po pysku. Jak zwykle ten idiota Leo musi się wtrącić. Na koniec jeszcze poszły mu szwy. Po prostu pięknie. Odprowadziłem go do szpitala, a po ogarnięciu moim ran przez Pax'a zostawiłem go i Ari, i polazłem na dwór. W pewnym momencie usłyszałem za mną kroki.
- Morgenstern - głos strażnika. Kurwa!
- Nie mam teraz czasu!
- Podobno się z kimś pobiłeś…
- To jakieś plotki - zagrodził mi drogę.
- A twoja twarz?
- Wie pan drzwi są cholernie niebezpieczne, szczególnie jak je Miller otwiera.
- Miller?
- Tak - odparłem.
- Izolatka Morgenstern czeka.
- Dwie sekundy i leżysz, i gryziesz śnieg skurwysynie - odparłem. Strażnik zaczął się śmiać, podciąłem bo i dałem kopa w tył głowy, upadł na twarzy, a ja ruszyłem pędem w stronę lasu. Kiedy wybiegłem zza rogu budynku ktoś przystawił mi do szyi paralizator. Kurwa! Ból przebiegł całe moje ciało, kiedy upadłem zaczęli mnie kopać i bić pałkami. No to dobranoc Morgenstern.
Za każdym razem kiedy budziłem się w izolatce, wchodziło kilku strażników i koszmar zaczynał się od nowa - paralizator i katowanie. Cały czas w kółko, od nowa...
- Morgenstern wychodzisz! - krzyknął ktoś za drzwiami. Nie wiem, ile tam siedziałem. Wiedziałem tylko jedno, muszę wyjść... Podniosłem się i opierając się o ściany podszedłem bliżej. Otworzyły się. Wyszedłem. Za rogiem, oparłem się o ścianę i zsunąłem się po niej, usiadłem na podłodze. Delikatnie pociągnąłem swoją koszulkę. Cholera jasna. Miałem cały fioletowy brzuch… a to nie oznacza niczego dobrego. Chciałem wstać, ale nie miałem siły. Czułem jak wszystko pulsuje, jak moje mięśnie się napinają, miałem wrażenie, że oddychanie sprawia mi ból, tak samo jak moje bijące serce. Jakbym miał młot pneumatyczny wewnątrz mnie. Błagałem w myślach, żeby ktoś mnie znalazł.
Ariano kochanie, znajdź mnie ;-;
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz