środa, 1 lutego 2017

Od Josha C.D. Hailey

Ten pocałunek. To było coś tak innego niż zwykle. Chciałem już tak zawsze stać, mieć ją przy sobie, móc ją kochać i spełnieniać każde jej pragnienie. To wewnętrzne ciepło ogarniające całego mnie, ta dzika rozpacz i błaganie o więcej. Przeraziło mnie to, dlatego delikatnie odsunąłem ją od siebie. Dlaczego musiałem ją stracić? Może to ona miała mnie obudzić, a ja nic nie pamiętam.
Nagle drzwi się otworzyły, moja biedna głowa… odrzuciło mnie na kilka kroków.
- A ty tu czego? - to mógł być tylko Dylan.
- Ciebie też miło widzieć Morgenstern. Na razie Josh… - nie zdążyłem nic powiedzieć bo wyszła. Spojrzałem na niego.
- Nic ci nie jest?
- Przyjebałeś mi drzwiami! - wydarłem się.
- Josh…
- Zamknij się!  Mam dość rozumiesz?!  Nie wpierdalam ci się w życie, choć mógłbym pójść do Leo i powiedzieć wszystko!
- Nie…
- Zamknij ryj!
- Robię to dla ciebie debilu!
- Dla siebie kurwa, ale nie masz prawa niszczyć mi życia… - zabrakło mi na chwilę powietrza. Chłopak automatycznie podszedł do okna, po lek. Wrócił do mnie ze strzykawką. - Nie… chcę.
- Josh - błagał wzrokiem.
- Podejdź do mnie a cię kurwa potnę - złapałem za stojącą na biurku butelkę i ją robiłem. Trzymałem w dłoni już tylko kawałek szkła. - I siebie przy okazji.
- Miller kurwa! - zaczęło mi się kręcić w głowie, ale się nie ruszyłem.
- Wynoś się - szepnąłem. Nie miał wyjścia wypadł wściekły. Osunąłem się na podłogę. Powietrza… Boże powietrza! Przysunąłem kolana do piersi, oparłem się o nie czołem, objąłem nogi. Łzy spływały mi po policzkach, nie mogłem oddychać. Nic nie mogłem. Jeśli to koniec, to będzie beznadziejny. Jednak po chwili tętno wróciło do normy, a ja złapałem trochę powietrza. Jak to możliwe? Nie miałem pojęcia. Ledwo się podniosłem i jakoś doszedłem do łóżka. Nie chcę sam tego zrobić. Cisnąłem czymś w drzwi, a one nagle się otworzyły. Ktoś do mnie podszedł. Wskazałem tylko na strzykawkę. Postać odchyliła mi głowę i wbiła igłę. Lek na szczęście działa niemalże natychmiastowo. Nade mną pochylał się Leo.
- Dzięki stary - wychrypiałem.
- Ej sory, że pytam, ale nie możesz sobie tego sam wstrzyknąć.
- Za długo brałem.
- Ćpałeś? - zdziwił się, a ja pokiwałem głową.
- I za cholerę do tego nie wrócę.

* * *

Dylan się do mnie nie zbliżał, Hailey nigdzie nie było. Chodziłem na maksymalnym wkurwie, bo wszystko było zniszczone. Codziennie chodziłem na oddział, wytłumaczyłem, że zmieniłem zdanie i będę przychodził po dawkę leku. Trzymałem się z boku, ponieważ nie miałem najmniejszej ochoty na gadanie z ludźmi. Tylko Leo odważył się do mnie podejść kilks razy.
Siedziałem na ławce przed ośrodkiem i nagle coś do mnie dotarło. Gdzie Lavi? Gdzie mój mały orientalny karakal? Nigdy na tak długo nie znikała. Polazłem więc do lasu, ponieważ ona go uwielbiała. Nie mam pojęcia ile czasu po nim krążyłem, ale miałem wrażenie, że zaraz coś mi odmarznie.
~ Lavi? - zapytałem w myślach. - No nie baw się ze mną. Chodź do mnie…
- Czego chcesz? - usłyszałem za sobą.
- Lavi kochanie, gdzie ty się podziewasz? - odwróciłem się, ale nie zauważyłem jej. Chowa się?
- Teraz kochanie… tak?
- O co ci chodzi?
- Jeszcze powiedz, że nic się nie stało!  - warknęła.
- Lav do mnie natychmiast!  - jej mała postać wyłoniła się zza krzaka. Spojrzałem w jej śliczne oczęta. Skąd w nich tyle bólu? I nagle wszystko wróciło, przyczyna goniła skutek, skutek pokazywał przyczynę. Zapora runęła jak przewrócone domino. Rozłączenie, kłótnia, płuca, ból, wyjazd Hailey, jej miłość, nasze początki… jak siedziałem na schodach przed ośrodkiem, a do mnie przysiadł się skrzat opatulony szlafrokiem i z jedną ręką… aż do naszego ostatniego dnia. Do momentu kiedy spadając ze schodów pomyślałem tylko “Boże niech tylko jej nic nie będzie”. Przypomniałem sobie swoje wyzwolenie, kiedy mnie pocałowała. Poczułem tak ogromną ulgę, jednak to było za dużo dla mnie. Upadłem na kolana, a twarz skryłem w dłoniach. Moje serce pełne było na raz rozkoszy i goryczy, było całe, ale w kawałkach.
- Przepraszam - szepnąłem. - Ale to jedyne uczucie jakie mam. Ona nim jest. Bez niej nic nie ma sensu.
- Wiem. Teraz to zrozumiałam - odparła.
- Wrócisz do mnie?
- Myślę, że tak… zbyt wiele nas łączy, żebym pozwoliła to zniszczyć mojej zazdrości.
- Wiesz, że kiedy tam przyjdziesz, to spotkasz Hailey? - zapytałem.
- Może tak miało być. A teraz idź - pokiwałem głową.
Nadal nie widziałem jak mogłem to zrobić, a z drugiej strony, moje wspomnienia przestawały być suchym obrazem, stawały się świadomością. Zacząłem iść coraz szybciej aż do biegu. Nie wolno mi biegać. Jebać to. Liczyła się tylko Hailey. Moja, kochająca mnie, akceptująca mnie, łamiąca się, schorowana, ale słodka i delikatna Rubi. Chciałem wykrzyczeć wszystkim, że pamiętam, że spowrotem czuję, że potrafię i chcę. Chcę tylko jej. Chcę nie tylko ją pocałować, rozebrać, rzucić na łóżko i mieć aby zrobić z nią wszystko co pomyślę, ale chcę jej słuchać godzinami i patrzeć jak śpi, dzielić z nią ciszę. Być z nią. Wpadłem do ośrodka. Zahaczyłem o kogoś ramieniem. Ktoś coś krzyknął, ale nawet się nie odwróciłem, po prostu musiałem biec dalej. Zatrzymałem się na złączeniu skrzydeł, złapałem za klamkę. Zamknięte. Cholera. Dobra nieszkodzi spróbować.
- Hailey otwórz - zacząłem pukać do drzwi. - Proszę, Rubi...

Hailey?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty