Roześmiałam się cicho, słysząc jego słowa.
- No tak, w końcu nie ma się już płuc - wytknęłam.
Chłopak wyciągnął w moją stronę zapalniczkę, ale zamiast pozwolić odpalić sobie papierosa, wzięłam ją od niego, robiąc to sama. Już dawno przestałam grać słodką księżniczkę, zauważając, że w bajkach rycerze zawsze mają ciekawsze przygody. To oni walczą ze smokami, podczas gdy księżniczki muszą posłusznie siedzieć w zamkniętych wieżach, a odzyskawszy wreszcie wolność, tracą ją chwilę później na ślubnym kobiercu, oddając swą rękę pięknym książętom.
Byli jednak też Elektrycerze. Pamiętałam, jak babcia zawsze czytała mi i Loganowi bajkę o Trzech Elektrycerzach. Od tamtego czasu, zawsze obiecywaliśmy sobie być jak Elektrycerz Kwarcowy; bez myślenia, bez emocji doprowadzających do upadku, bez słabości. I mimo iż oboje wiedzieliśmy, że myślimy i czujemy aż za dużo, potrafiliśmy tworzyć idealne maski, na których nie widać było nic prócz obojętności.
I pomimo tego, że chłopak mnie zaciekawił, nadal miałam na twarzy maskę, więc mój uśmiech mógł być co najwyżej grymasem kpiny lub uszczypliwości.
- Moje płuca, mój problem - odparł rozważnie chłopak. - Martw się swoimi - wskazał na palonego przeze mnie papierosa.
- Po części, a może nawet po całości, jako częstujący, ty jesteś za to odpowiedzialny - zakpiłam.
(Dylan?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz