Wyglądała pięknie, ale nie widziałem jej jak to normalnie powiedzieć.
- Ładnie wyglądasz - odparłem, a ona się lekko zarumieniła, brawo Dyll.
- Jakieś plany na dziś? - zapytała.
- Może - szepnąłem i przejechałem wzrokiem po jej nogach. Jednak zakolanówki są seksowne. - Daj mi pięć minut.
Rzuciłem gitarę na łóżko, złapałem za ubrania i polazłem pod prysznic. Po niecałych czterech minutach wypadłem ogarnięty z łazienki, tylko koszulki mi brakowało. Z szafy wygrzebałem cienki czarny sweter i wcisnąłem się w niego. Po chwili spojrzałem na Ari, siedziała za spuszczoną głową, nie patrzyła na mnie. Podszedłem do niej, kucnąłem przed nią, delikatnie uniosłem jej podbrudek, żeby spojrzała na mnie.
- Czy ty się wstydzisz? - zapytałem łagodnie.
- Nie - unikała mojego spojrzenia, roześmiałem się. - Co?
- Znasz mnie całe życie głuptasie, nie masz czego się wstydzić - kciukiem muskałem jej policzek.
- Ale to co innego.
- Bo teraz nie jestem tylko Dylanem, tylko Dylanem, który jest chłopakiem?
- Tak - odparła rumieniąc się.
- Okey, dla mnie to też coś nowego patrzeć na ciebie w ten sposób...
- Czyli w jaki? - zainteresowała się. Długo krążyłem wzrokiem po jej ciele.
- Jak na dziewczynę, do której nie tylko żywię skrytą miłość, ale której pragnę i mogę pragnąć - odparłem. Dlaczego takie gadanie zawsze jest takie trudne? - Chodź, porywam cię.
- Dokąd? - wstaliśmy, podałej jej moją skórzaną kurtkę, sam założyłem inną.
- A żadne konkretne miejsce, ale gdzieś gdzie nikogo nie spotkamy - uśmiechnąłem się. Wyjżałem na korytarz. Pusto, wyciągnąłem rękę w stronę Ari, po chwili szliśmy ze złączonymi dłońmi po placu. Spojrzałem na nią, a ona po chwili zadarła głowę w górę. Wyplątałem rękę i objąłem ją ramieniem. Uniosła brew - To nie przedszkole, żeby za rękę chodzić.
- Mmm widzę ktoś się tu boi zdradzić.
- Raczej boi się ciebie rozczarować.
- Dylan... bo ja... - przerwała.
- Słuchaj księżniczko, to wszystko związane z uczuciami, przerasta nas oboje, a to znaczy, że oboje musimy się tego uczyć, nie oczekuję wiele - odparłem. - Trochę miłość, trochę śmiechu i przyjemności i będzie dobrze.
- Hamuj się z tą przyjemnością - dostałem z łokcia.
- No jak mam się hamować, skoro się jak ubrałaś - już miała coś powiedzieć, ale przerwałem jej pocałunkiem.
Minęliśmy jeziorko i zagłębiliśmy się w las mniej wydeptaną ścieżką. Las stawał się coraz gęstszy, jednak pełen śniegu nadal był malowniczy i pełny blasku.
- Chcesz mnie tutaj wykorzystać i zabić? - zaśmiała się Ari.
- Na pewno nie zabić - wyszczerzyłem się i jeszcze mocniej ją objąłem. - Już prawie jesteśmy.
To była prawda, ponieważ po chwili drzewa ponownie się przerzedzily, z gąszczu wyszła niewielka polana pokryta białym puchem, na jej uboczu stała ławka. Zaprowadziłem tam Ari.
- Kiedyś musiał tu być park - odparłem.
- Kiedy znalazłeś to miejsce?
- Kiedy biegałem za moim przyjacielem, aby nie umarł sam, dusząc się - na ławce stały dwa kieliszki.
- A to co? - uśmiechnęła się.
- Coś mi się wydaje, że kiedyś wspominałaś, że chciałabyś się napić prawdziwego francuskiego szampana - odparłem wyjmując butelkę z wewnętrznej kieszeni kurtki.
- Ale... jak?
- Tajemnica - pocałowałem ją.
- A truskawki gdzie? - zrobiła skwaszoną minkę. W tym momencie do ławki podfrunęła wielkie czarne ptaszysko, zostawiło mały koszyczek na ławce i odfrunęło.
- Już dostarczone - wyszczerzyłem się.
Ari?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz