- Zabije cię debilu, jak jeszcze raz mnie tak nastraszysz - podbiegł i rzucił się na łóżko, bo z trudem zrobiłem mu miejsce. - Ty przystojna mordo moja, żyjesz. Od razu dzień jest piękniejszy. Dymka? - wyciągnął papierosa.
- Nie próbuj tutaj palić! - krzyknął Pax.- A ty gadać czy majstrować przy aparaturze! Niewytrzymanie z nimi tutaj było.
- Niewytrzymanie? - Dylan podniósł się do siadu. - Niewytrzymanie bo było z nim, a tą ślicznotkę wszędzie widział. Jak żyję nigdy go takiego ześwirowanego nie widziałem! - znowu rzucił się na łóżko, a Hailey wyszła. Znowu jej nie ma... Czy znowu ją straciłem? Teraz... akurat teraz... Strasznie nienawidzę siebie. Za ten cholerny impuls, który wpływa na moje życie. Ścisk w dołku i dragi, ścisk w dołku i skok z okna, ścisk w dołku i kompletne załamanie, ścisk w dołku i rozłącznie.... A w międzyczasie miliony sytuacji, w których postąpiłem źle. - Ziemia do Millera! - spojrzałem się na niego. - Boże... znowu? Dlaczego ty się musiałeś zakochać? No co się gapisz? - machnąłem głową w stronę drzwi, to był zły pomysł, wszystko mnie zaczęło boleć. - Co? Aaaaa ty gadać nie możesz! To co mam delikatnie powiedzieć jej, co się tutaj działo, nie tylko od strony medycznej, tak? - pokiwałem głową, ale złapałem go za rękę. - No okey, będę milutki, jak dla Ari - dalej trzymałem go za rękę. Mój wzrok mówił mniej więcej tyle: Dyll jak to zjebiesz, to cię zabiję.
Uśmiechnął się, potargał włosy i wyszedł w podskokach. Zastanawiałem się, czy ze mną tak jest. Bo Dyll miał maskę, która świetnie pasowała do jego wyglądu i poglądów. Zimny anarchista, nożownik, buntownik, a tak naprawdę najzabawniejszy człowiek na świecie, najbardziej skory do realizacji chorych pomysłów, wiecznie szczęśliwy przy najbliższych, niemal nie przestający gadać, jak podłapie temat. A ja? Byłem cholernym egoistą i nadal nim jestem. Jestem wredny, uparty i impulsywny w uczuciach i decyzjach, ale w czynach to już bardziej przemyślane. Długo mi zajęło osiągnięcie tego poziomu rozpaczy i wściekłości, żeby zdecydować się na rozłączenie, ale kiedy do tego doszło reszta była sekundą. Świat to jedna wielka kupa śmiechu, a śmierć, to jedno wielkie coś, co nam pomoże. Nie potrafię określić tego, ale wiem, że po niej jest prościej. Byłem skrzywdzony i krzywdzę. Ale Hailey... Ta mała śliczna istotka uwalnia we mnie tak niezrozumiałe i mi samemu nieznane pokłady dobra, że właściwie sam się zastanawiam jak to możliwe. Ja taki nie jestem. Nigdy nie byłem, a czasem nawet nie potrafię... boję się robić czy niej cokolwiek, bo nie wiem jak zareaguje, a tak bardzo mi na niej zależy. Nigdy o nikogo tak się nie bałem, tak się nie przejmowałem. Nigdy nie byłem tak przerażony na myśl, że kogoś stracę... a teraz sam do tego doprowadziłem?
Hailey?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz