Wściekły wpadłem do pokoju. Po chwili zauważyłem w niej Ari. Gdyby nie ten cholerny Alves! Mała rozmowa, jeden wybór, nieprzwidziane spotkanie i wiesz, że to wszystko aby unikać jego, a nie żeby przebywać z tobą. Możne nawet nie robi tego świadomie, ale jednak. Do tego ten dureń, który mi się napatoczył na stołówce i który próbował się mnie czepiać. Mam tylko nadzieję, że nie dostanę przez niego izolatki. Podszedłem do niej, chciałem coś zrobić, ale napiąłem mięśnie. Ogarnij się Morgenstern! To Ari! Skrzyżowałem ramiona i wbijałem w nie palce.
- Co ty tu robisz? - wycedziłem przez zęby.
- Dylan... ja chciałam porozmawiać.
- Nie obchodzi mnie to. Wyjdź - wskazałem na drzwi.
- Nie - skrzyżowała ręce na piersi.
- Wynoś się! - wydarłem się.
- Nie. Dlaczego...
- Bo miałaś rację. Zmieniłem się, nie przypominam nawet twojego słodkiego Dylana! I jeszcze do tego cię kurwa kocham, ale to niczego nie zmieni. Wyjazd! - podszedłem do drzwi i je otworzyłem
- Nigdzie się stąd nie ruszam.
- Tak? To proszę kurwa bardzo,wychodzę! - kiedy wyszedłem od razu wpadłem na Alvesa. Złapałem go za gardło i przyparłem do ściany. - Cześć Alves. Zdecydowałem za ciebie - warczałem do niego. - Jeśli chcesz, żeby była cała, to ją stąd zabierz. Jak wrócę, ma jej nie być u mnie. Wychodzę na papierosa. Daję ci dwadzieścia minut.
- Dylan - Ari złapała mnie za ramię.
- Odwal się. Miziaj się ze swoim samobójcą - wyrwałem się jej i ruszyłem korytarzem byle szybciej być na dworze.
Ari?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz