Szłam akurat do Dylla, byliśmy umowieni na seans. Złapał zasięg i udało mu sie ściągnąć na telefon całe dwa odcinki Gry o Tron. Przeszłam przez korytarz z pokojami dla chłopaków, przez ułamek sekundy zatrzymując się przy pierwszych drzwiach...z napisem Leo Alves. Ku swojemu zaskoczeniu usłyszałam podniesione głosy, ewidentnie należące do Leo i jeszcze jakiegoś innego chłopaka. Niestety, drewno tłumiło słowa i nic nie rozumiałam. Kiedy drzwi, do których wścibsko przyłożyłam ucho, zadrżały, odskoczyłam od nich i szybko czmychnęłam pod pokój Dylana, w każdej chwili gotowa zniknąć w ich głębi. Wtem głosy stały się wyraźniejsze.
- Nie masz żadnego prawa, aby tak mówić o Arianie, sam jesteś dziwką i to na dodatek męską ! Nigdy cię nie kochałem, więc się odpierdol ode mnie i od niej ! Nie pokocham nikogo innego...
Wstrzymałam oddech.
- Jesteście równo pokurwieni...choć, nie.. ona bardziej - powiedział Alex z głupim uśmieszkiem.
Nagle Leo wziął zamach i wymierzył mu cios w szczękę. Na podłogę skapnęła świeża krew i coś jeszcze. Niewidzialna ręka ścisnęła mnie za gardło, uniemożliwiając wydobycie z siebie jakiegokolwiek jęku. Byłam jak sparaliżowana i wyczuwałam, że Daeron też. Chciałam podbiec i mu pomóc...przecież ten psychol mógł mu coś zrobić!
- Nie zbliżaj się do tego miejsca, jeszcze raz powiesz coś na Arianę, bądź na mnie, to kolejne zęby będą się walać po podłodze.
Jego wkurwienie było widać z każdej strony...wciąż trzymał pięści w pogotowiu.
Gdy Alexander wstał na proste nogi i poszedł, Leo oparł się plecami o zimną ścianę i zjechał po niej. Po chwili obrócił głowę i nasze spojrzenia się skrzyżowały. Na jego twarzy malowało się zażenowanie.
- Ari, przepraszam, że musiałaś to oglądać, ale postaw się w mojej sytuacji...
Wstał i podszedł do mnie spokojnym krokiem, co kontrastowało z krwią na jego rękach...zaraz, to jego krew?
- Powiedź coś.. proszę, ja nie zniosę po raz kolejny tego milczenia... - powiedział z wyraźnym bólem w ciemnych oczach.
Czasem spotykasz kogoś i nawet jeśli wcześniej nie lubiłaś brązowych oczu, to zakochujesz się w nich bez opamiętania. Wyciągnęłam ręce i ujęłam jego twarz w swoje dłonie, rozkoszując się tą chwilą i wyobrażając sobie, że jest jak wcześniej. Leo zamknął oczy, pochyliłam się bliżej...ale magiczna chwila prysła jak mydlana bańka.
- Leoś? Nic ci nie jest? Wszystko w porządku? Coś cię boli? - mówiłam rozgorączkowanym głosem
Coś ściskało mnie w klatce piersiowej na myśl, że cokolwiek zagrażało bliskiej mi osobie.
- Ari...
Spojrzałam na jego ręce. Kostki miał poobdzierane aż do krwi. Puściłam do i delikatnie starłam kciukiem spływające, krwiste krople.
- Pewnie cię to piecze. Chodźmy, ktoś to musi opatrzyć.
[Leoś?]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz