- Podobno gadałeś wczoraj? Pielęgniarka słyszała... masz dobre wyniki badań, więc nie jesteś już nam tutaj potrzebny - usiadł na krześle obok łóżka. - Zastrzyk codziennie rano i w razie ataku. Jasne?
- A... czy to nie mogą... być tabletki?
- Co? Uraz jakiś? - pokiwałem głową. - Niestety nie ma innej formuły tego leku. Jak nie dasz rady, to...
- Nie no... mam Dylla, Hail... w ekstremalnych sytuacjach... może Ari.
- Nie tkniesz ich?
- Nigdy.
- A jeśli od tego zależałoby czyjeś życie?
- Tu nie chodzi o strzykawki - odparłem. Już całkiem dobrze mi się mówiło. - Tylko... o strzyknięcie sobie czegoś... sobie.
- Nigdy cię nie rozumiem. No dobra ubieraj się i zbieraj - po tych słowach wstał i wyszedł. Usiadłem, wziąłem ubrania, które przyniosła mi Ari i skierowałem się do łazienki. Wziąłem strasznie długi prysznic, ponieważ przy każdym ruchu bolało mnie coś w piersi. Przebrałem się w czyste rzeczy i postanowiłem się zwinąć stamtąd. Na korytarzu przyszło mi do głowy pytanie, dokąd mam pójść. W dłoni trzymałem koszulkę, w której szedłem na rozłączenie. Nie założę jej. Nawet jeśli plamy krwi zejdą. Ruszyłem przez oddział, wyrzucając koszulkę do pierwszego kosza, wiedziałem do kogo muszę iść.
- Miller - krzyknął ktoś, kiedy byłem już przy wyjściu. Odwróciłem się. - Pokój pomiędzy skrzydłami, naprzeciwko dębu - uśmiechnął się, a ja odpowiedziałem mu tym samym.
Kolejne beznadziejne uczucie - chcesz biec, a nie możesz. Chciałem jak najszybciej tam dojść. Kiedy skręciłem, nagle poczułem strach. Właściwie, co ona sobie pomyśli? Z drugiej strony tak bardzo chciałem ją zobaczyć, tak bardzo mnie do niej ciągnęło, tak tęskniłem. Podszedłem do jej drzwi. Josh idioto, nie ma już odwrotu, pukaj. Pooglądałem swoje dłonie, wahając się, ale w końcu nadal ze spuszczoną głową zacząłem pukać do drzwi. Nagle poczułem jak ktoś splata palce naszych dłoni.
- Szukasz mnie? - mruknęła Hail, po chwili zasłaniając usta przez ziewanie. Pokiwałem głową.
- Wypuścili mnie... to przyszedłem - uśmiechnąłem się.
- Chodź - wzięła mnie za rękę i wprowadziła do pokoju. Wewnątrz zauważyła, że trzymam coś w dłoni. - Co to?
- Coś, o czym musimy porozmawiać - osiadła na materacu, a ja kucnąłem przed nią. Obok niej położyłem hebanową zdobioną w orientalne wzory szkatułkę. - To moje przekleństwo...
- Musimy teraz? - zapytała półprzytomna.
- Hail - ująłem w dłonie jej twarz. - Posłuchaj... tak w ogromnym skrócie. W środku jest lek. Kilka strzykawek napełnione odpowiednią ilością płynu. Mam trzy takie szkatułki, jedna jest u mnie, druga u Dylana. Tą zostawiam to u ciebie, jakby złapał mnie tutaj atak - jej oczy otworzyły się szeroko. - Ja... ja... ja nie dam rady sam sobie zrobić zastrzyku, rozumiesz?
- Przez narkotyki? - pokiwałem głową.
- Jeśli złapie mnie atak, nie pomogę sam sobie.
- Joshua...

- Wcale, że nie.
- Dwudziestoczterolatek, który boi się zastrzyków? Owszem. - pokręciła głową. - No dobrze, spokojnie... Teraz chodź, bo mnie zjesz, tak ziewasz. Pewnie ciężko ci się spało...
Odsunęła się ode mnie, popatrzyła przez chwilkę, złapała za koszulkę tuż przy szyi i rzuciła się na łóżko, pociągając mnie za sobą. W ostatniej chwili podparłem się na łokciach, broniąc się przed upadkiem na nią. Położyłem się obok niej, po chwili przysunęła się do mnie i położyła bokiem, przysuwając do mojego policzka twarz. Delikatnie zarzuciłem na nią koc, okrywając przy tym siebie.
- Śpij - szepnąłem.
- Ale nic ci nie będzie?
- Nie - przesunąłem dłonią po jej plecach. - Nie martw się... przy tobie nic.
Hailey? <3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz