Skierowałam się w stronę lasu. Świstek, który podał mi jeden ze znajomych Parka, zgniotłam i położyłam do kieszeni. Później sprawdzę, co tam jest nabazgrane.
Siedziałam na gałęzi wysokiego drzewa, opierając się plecami o jego pień. Wpatrywałam się w niebo, trzymając w ręku żarzącą się od jednej strony szlugę. Raz po raz, dawałam swoim płucą dawkę dymu nikotynowego. Po moje twarzy, która była smagana mroźnym wiatrem, spływały po niej słone łzy. Co jakiś czas, przez moje ciało przechodziły spazmy płaczu. Kurwa!
Spojrzałam w stronę sadzawki, która była skuta lodem. Z tego drzewa, miałam idealny widok na całe otoczenie. Podniosłam jedną brew ze odzienie, gdyż rozpoznałam osobę, która powoli ślizgała się po lodzie. Ewidentnie coś go gnębiło.
- Savara. – usłyszałam w głowie znany mi głos. – Zimno się robi, wracajmy.
- Przecież jesteśmy tutaj krótko. – zauważyłam.
- Krótko?! – dziabnął mnie w ucho. – Jesteśmy tu z trzy godziny!
Westchnęłam ciężko. Spalonego prawie szluga, wyrzuciłam na ziemię. Gdy kruk zleciał mi z ramienia, usiadłam bokiem na gałęzi, by zwinnie wylądować na ziemi. Wstałam do pionu, by otrzepać swoje spodnie z nadmiaru białego puchu. . Księżyc tego dnia był w pełni. Wyciągnęłam świstek z kieszeni, by zacząć czytać tekst, który był tam napisany. Myślałam, że zobaczę nieznane, ale ktoś pokwapił się to przetłumaczyć.
- Cholera. – syknęłam pod nosem, gdy wylądowałam na śniegu. Tak byłam zajęta czytaniem, że nie zauważyłam osoby, która zagrodziła mi drogę. Zmierzyłam kpiącym wzrokiem, postać na którą wpadłam. Lepiej trafić nie mogłam, co?
- Co się lampisz, Jimin? – spytałam obojętnie.
< Jimin? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz