Herbata była nie najgorsza. Dołączali też malutkie pojemniczki z miodem, którymi można byłą ją posłodzić, jeśli ktoś nie lubił gorzkiej. Oczywiście skorzystałam, jednak niewiele to zmieniło. No cóż, bywa. Chłopak również przyniósł ze sobą śniadanie. Z naszych kubków w powietrze ulatniała się para. Było zimno, wszędzie leżał śnieg, ale co z tego? Najwyżej będę trochę chora.
- Nie jest ci tutaj za zimno?- spytał, na co pokręciłam z początku przecząco głową, a potem wzruszyłam ramionami.
Przewrócił tylko oczami i wziął się za jedzenie tego, co miał. Mi została już tylko jedna kanapka, mała paczka herbatników i wspomniana wcześniej herbata. Sięgnęłam po herbatniki i szybko rozerwałam opakowanie, wyciągając jednego i maczając połowę w nadal ciepłej herbacie.
- Co ty robisz?- spytał, patrząc to na mnie, to na maczane ciastko.
- Eksperymentuję. Myślę, że to będzie dobre- odparłam, próbując w sumie nie tak nowej kombinacji.
Przecież maczanie ciastek w herbacie czy czymkolwiek nie było niczym nowym.
- I jak?
- Dobre- stwierdziłam, przechylając głowę delikatnie w bok- Chcesz spróbować?
Przez chwilę na jego twarzy malowała się niepewność co do tego pomysłu.
- Raz się żyje- odparł i wziął ode mnie jedno ciastko, maczając w swojej herbacie.
- Wisisz mi jedno ciastko- spojrzałam na niego twardo, wskazując palcem.
- Dobrze dobrze- cofnął nieco głowę.
Potem spróbował i chyba mu posmakowało, bo nic nie wypluł, a na jego twarzy nie malowało się też żadne obrzydzenie itp.
- No, całkiem niezłe- stwierdził.
Uśmiechnęłam się szeroko, zadowolona z siebie. Kulinaria nigdy nie były moją dobrą stroną. Siedzieliśmy tak dobre dwadzieścia minut, dopóki żadne z nas nie skończyło. Jednak powoli zaczynało mi się robić już zimno.
- Lepiej już wracajmy- powiedziałam nagle, powoli wstając.
- Czemu?- spojrzał na mnie z dołu.
- A chcesz żeby dupa mi przymarzła do tego miejsca?- powiedziałam to takim tonem, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie.
Oczywiście moim zamysłem było wywołanie uśmiechu na naszych twarzach, jak się po krótkiej chwili wstało.
- No już dobrze, zaraz wstaję- odparł, spokojnie przeżuwając każdy kęs kanapki.
- Wstawaj, bo nie mogę wyciągnąć swojej bluzy spod twoich czterech liter- zaczęłam ciągnąć za połowę, na której akurat nie siedział.
- Mi się nigdzie nie spieszy- wzruszył tylko ramionami, jakby nic go nie obchodziło.
- No już, ruszaj się- starałam się za wszelką cenę jakoś go zepchnąć, jednak na nic się to zdało.
Logan jadł sobie w najlepsze, kiedy ja się trudziłam. Ale do mojej głowy po kilku minutach wpadł szatański pomysł. Nabrałam trochę śniegu i rzuciłam w chłopaka ulepioną śnieżką. Na szczęście, przynajmniej dla niego, dostał tylko w ramie. Natychmiast na mnie spojrzał, a ja tylko się uśmiechałam.
- To było jak rzucenie rękawicy! A ja ją właśnie podniosłem, przyjmując wyzwanie bitwy na śnieżki!- wstał, szybko nabierając śniegu w ręce.
No i tak oto rozpoczęła się prawdziwa wojna. Śnieg latał co rusz w jedną lub drugą stronę. Jednak ja już po dziesięciu minutach miałam dość. Byłam w trakcie wycofywania się, kiedy zaliczyłam glebę, a tuż nade mną stał Logan ze śnieżką w ręku.
- Och nie! Oszczędź mnie litościwy panie!- przyłożyłam rękę do czoła, mówiąc to teatralnym tonem.
Moja twarz nie kryła uśmiechu wywołanego całą tą sytuacją. Chłopak również się uśmiechał.
<Logan?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz