- Bosko - odparłem i się wyszczerzyłem. - Jak mały słodziutki reniferek tylko czerwonego nosa ci brakuje.
- Oooo kto tu się tak rozczula?
- Rozczula czy nie, to nigdy nie zaprzeczyłem temu, że jesteś ładna.
- Ja? Ładna?
- A co zamierzasz polemizować?
- Dokładnie.
- Ty jak zwykle byle odwrotnie do mnie.
Odeszłem od niej i położyłem się na łóżku, dłonie splotłem pod głową. Stała przede mną Ari. Już myślałem, że nigdy jej nie zobaczę kiedy zniknęła i nikt nie wiedział co się z nią stało. A teraz stała u mnie w pokoju w tym chorym miejscu, z tymi rogami renifera na głowie i przeglądała się w lustrze na drzwiach szafy. Nic się nie zmieniła, poczułem ulgę. Byłem obok niej od ósmego roku życia. Byłem jej najlepszym przyjacielem. Słuchałem jak beczała kiedy kłóciła się z chłopakiem, każdego kto ją krzywdził spotkała moja zemsta i pięść. Nigdy mi nie przeszkadzało to, że jest młodsza, właściwie to tego nie zauważałem. Kiedy Jossy rozwalał mnie swoimi pomysłami, Ari mnie ogarniała. Z nim skakałem po dachach z nią grałem w pokera po nocach. Oni nigdy jakoś szczególnie się nie dogadali, ale to oni czekali pod drzwiami mojego domu kiedy wylazłem ze szpitala po złamaniu nogi. Jakaś część mnie nieustannie czekała na nich i o nich myślała...
- Ziemia do Dylana - wyrwała mnie z zamyślenia. - O czym tak myślisz?
- Raczej o kim.
- To o kim?
- O dogu niemieckim w rogach renifera i szakalu skaczącym po dachach - wyszczerzyłem zęby. - A teraz chodź i mów.
- Ale co?
- Wszystko. A przede wszystkim to co jest mi potrzebne do ogarnięcia twojej sytuacji w tym ośrodku.
Ari?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz