środa, 11 stycznia 2017

Od Joshuy C.D. Hailey

Jej słowa odbijały się echem w mojej głowie - "Już nie mam się czego bać...". Dopiero po jakimś czasie, kiedy leżała wtulona we mnie, pocałowałem najdelikatniej jak potrafiłem jej czoło. W pokoju było tak cicho, Zolin spał pod moim biurkiem, Lavi nie obudziła się kiedy weszli... słyszałem tylko nasze dwa bijące serca i dwa oddechy. Przez moje ciało przeszła nagła fala gorąca. Nie uśmiechałem się, nie cieszyłem. Dopiero po chwili zrozumiałem co się dzieje... coś we mnie pękło. Czułem fizyczny ból w cały ciele i wiedziałem co się zaraz stanie. Po policzku pociekła mi łza. Pięć lat bez najmniejszego uczucia. Kurwy, dragi, papierosy, alkohol, awantury i tak w kółko. Więcej i szybciej. Obracające się koło zniszczenia samego siebie, przez brak czegoś. Teraz sobie przypomniałem dlaczego wziąłem pierwszy raz. Bo tylko tak mogłem być przy June. Bałem się, że jak stracę tą miłość, to stracę wszystko. A uczucie oderwania od problemów szybko uzależnia. Po pięciu latach właśnie w tym momencie pękła ta skorupa, w której zostałem uwięziony przez odrzucenie rodziców,  załamanie się June i niezrozumienie. Ta wdzięczność w oczach Hailey i pocałunek przyniosły mi taką ulgę, jakby ktoś zdjął mi niewyobrażalny ciężar z barków, dał nowe papiery na życie i powiedział "Gratuluję drugiej szansy"... Czułem jakbym się wynurzył z wody i znowu zaczął oddychać. Później pojawiło się przerażenie, że to płytkie uczucie, z którego Hailey szybko może się wycofać. Przyłożyłem usta do czubka jej głowy. Nie. Ale jeśli? Jeśli tak to i tak nie zmarnuję tej szansy, bo w tym momencie mi udowodniła, że nie jestem taki beznadziejny jak cały czas myślałem. Przyszła do mnie, nie do kogoś innego. Jak potulny baranek, z małym wyjątkiem kiedy to zachowałem się jak ostatni egoista krzycząc na nią, a nie próbując poznać intencje jej działania, czekałem aż coś zrobi, aż się otworzy, ale ode mnie odwróci... to ona mnie pocałowała. Zresztą ku mojemu zdziwieniu, ale i euforii. A wtedy wszystko zaczęło mieć sens. Leżałem spowrotem na plecach ze wzrokiem wbitym w sufit i dalej to wszystko analizując, kiedy poczułem jak coś wskakuje na łóżko.
- Co ona tu robi? - zapytała szeptem.
- Śpi. Nie widzisz?
- Kolejna panna na noc?
- Uważaj co mówisz - warknąłem.
- Właśnie - dołączył się do nas Zolin.
- Nie życzę sobie...
- Ja nie życzę sobie takich tekstów.
- Nie obchodzi mnie to.
- Nas twoje zdanie na temat Hail też - warknął Zolin.
- Dupek.
- Nawet rysiem nie jesteś tylko jakimś karakalem - rzucił.
- Nie obronisz mnie?
- Już to raz zrobiłem - odparłem. - Rzuciłem się pod tej durny samochód...
- A ja... - spojrzała się na Zolina i dodała w myślach - cały czas cię wspieram - prychnąłem.
- Tak szczególnie kiedy próbowałem odstawić i mnie dołowałaś - przekazałem jej  i kiedy umarł Nick a ty sobie zniknęłaś! Jesteś pusta i wredna, ale...
- To może lepiej żeby nas...
- Nie mów czegoś czego będziesz żałować. Kocham cię nigdy mi nie przeszkadzało jaka jesteś, bo byłem i jestem taki sam. Ale mam dosyć gadania o przeszłości. Koniec. Krzyczałaś, że chcesz wreszcie mnie. To masz, szczęśliwego do tego. Ciesz się.
- Zmieniasz się.
- Nie, wracam. Pamiętasz mnie wogóle?
- Nie.
- To mnie poznasz. A teraz po tej iście fascynującej kłótni, spać. Oboje - dodałem na głos, ale szeptem. Lavi wielce obrażona zeskoczyła z łóżka i poszła do siebie. Spojrzałem na Zolina, który nadal stał z przednimi łapami na krawędzi łóżka.
- Nie skrzywdź jej - szepnął.
- Nigdy - odparłem.
- Kochasz ją. To widać. Ja się nie zamierzam do tego mieszać jak ona, dopóki nie będę musiał.
- Wiesz w mojej sytuacji musiałbym być idiotą żeby celowo ją zniechęcić do mnie. Widzisz ona mnie uwolniła.
- Widzę. To dobrze, potrzeba jej trochę uczucia. Dobranoc Joshua - wrócił pod biurko.
- Dobranoc Zolin.
Znowu zostałem jedynym nieśpiącym w pokoju. Hailey mruknęła coś przez sen. Nie liczyło się już nic, tylko ona. Moje zmysły ją chłonęły. Zapach jej delikatnej jak aksamit skóry i długich brązowych włosów, cudowną o delikatnych, troszeczkę jakby dziecięcych rysach twarz, dotyk jej ręki i twarzy na moim torsie, które napełniało mnie niewypowiedzianym ciepłem, uczucie obejmowania jej, które było dla mnie nowe w tym nieznanym wymiarze, kiedy nie myślisz o śpiącej obok dziewczynie tylko jak o obiekcie seksulanym, wcześniejszy smak jej ust, idealny, boski, taki upragniony. To pierwsza dziewczyna, której tak pragnąłem, ale do której coś czułem, co okazało się najsilniejszym uczuciem w moim życiu i na którą byłem gotowy czekać tysiące lat. Do końca życia i jeden dzień dłużej. Pomyślałem wtedy, że nawet jeśli Hailey tak naprawdę nic do mnie nie czuje, albo umrze zbyt szybko niż oboje to przewidzimy, co warto było żyć dla tej chwili, w której ona czuła się bezpieczna, a ja wreszcie szczęśliwy. Nagle przypomniała mi się June, a później Nick. Ku mojemu zdziwieniu nie czułem już takiej rozpaczy. Smutek a nie desperację. We wspomnieniach odszukałem piosenkę, którą nuciłem Nickowi, jak przychodził do mnie w nocy, podobnie jak Hail, ale aby pobyć z tą normalną częścią mnie. Z cieniem swojego starszego brata.
- If you be my starI'll be your sky you can hide underneath me and come out at night when I turn jet black and you show off your light I live to let you shine I live to let you shine - zanuciłem cichutko - but you can skyrocket away from me and never come back if you find another galaxy far from here with more room to fly just leave me your stardust to remember you by...
Pogładziłem jej włosy. Oddychałem coraz wolniej, a oczy mi się zamykały. Chwilę walczyłem z tym uczuciem, żeby móc dłużej patrzeć na nią i delektować się jej obecnością tutaj. Świadomie nie chciałem spać, organizm mówił mi co innego. Poszedłbym do łazienki aby obmyć twarz, ale nie chciałem budzić Hailey. Westchnąłem, "Co ma być to będzie, nigdzie się nie ruszę" - pomyślałem.

Hailey? <3 <3 <3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty