wtorek, 17 stycznia 2017

Od Joshuy C.D. Hailey - Jak zwariować

Powtarzałem sobie w myślach jedno słowo: "wyjechała", ponieważ nie mogłem w to uwierzyć. Dopiero co ułożyło się między nami a właśnie stałem obok Ari na schodach ośrodka i gapiłem się przed siebie. Właściwie nie wiadomo jak długo nie będzie Hailey. Nie wiedziałem jak to dalej będzie wyglądać, bo nigdy do nikogo tak mocno w tak krótkim czasie się nie przywiązałem. To było z jednej strony piękne czucie a z drugiej przerażające. Wtedy już nic nie mogłem zrobić, nie było innego wyjścia jak dać jej wyjechać. Jednak bałem się, że zanim wróci coś się stanie z jednemu z nas. Coraz częściej trudno mi się oddychało. Moim płucom nie podobała się współpraca z resztą organizmu. Często kiedy raptownie wstawałem lub wykonywałem inne gwałtowny duch, mówiły one "Nie" i skutecznie odcinały na chwilę dopływ tlenu.
Spojrzałem na dziewczynę obok. Trzęsła się jakby płakała. Pomyślałem, że w sumie to nic do niej nie mam, a teraz potrzebowała dobrego słowa. Od kogokolwiek, czyli nawet od takiego mnie. Podszedłem do niej i objąłem ją ramieniem.
- Hej mała... nie płacz. Ona wróci i będzie zdrowsza...
- Dlatego łamie ci się głos? - zapytała. - Josh ja przepraszam. I przykro mi z powodu twojej siostry. Nic o tym nie wiedziałam.
- Mało kto wiedział. Oprócz rodziny tylko Dylan. A i cieszy mnie, że znów jesteście jak te papużki nierozłączki - uśmiechnąłem się. Obiecałem w końcu Hailey być silnym, a Ari nie potrzebuje kolejnych zmartwień. Wolałem więc delikatnie poprawić nasze stosunki niż pchać się w nowe bagno. Puściłem ją i włożyłem ręce do kieszeni. - Do zobaczenia Ariano.
- Cześć Joshuo - uśmiechnęła się, tylko ja tak do niej mówiłem. Co zawsze rozwalało całą ich paczkę. Jakoś nigdy się z nimi nie zgrałem, ale kilka wspólnych chwil przeżyliśmy, w końcu byłem najlepszym przyjacielem Dylana, toczącym wieczną walkę o niego właśnie z Ari.
Dni mijały mi podobnie. Zaczałem znowu biegać, tylko ekstremalnie, dokładniej w krótkich spodenkach i bluzce z długim rękawem. Podczas dwóch okrążeń na sprincie wokół ośrodka wyładowywałem powracające do mnie wspomnienia June. Czułem się nieswojo, jakby mi czegoś brakowało, tak jak po jej śmierci. Pewnego dnia wreszcie Dylan zaszczycił mnie swoją obecnością i powspominaliśmy sobie nasze dawne odpały. To on zrobił mi tatuaż w Indiach. To on mnie całkiem nie zostawił... to w końcu ja się odciąłem po śmierci June, a on nie walczył. Nie był z typu ludzi walczących o kogoś, raczej z tych myślących jeśli kocha to nie muszę zatrzymywać bo wróci. Ze mną historia była inna, bo przeczuwał co się ze mną stanie... a może po prostu nadal byłem dla niego kimś ważnym? Może za mną tęsknił, martwił się, bo był przecież dla mnie jak brat.  Raczej nigdy się nie dowiem. Ważne jest jednak to, że prosto w oczy mi powiedział, że już nie pozwoli mi na głupoty. Za każdym razem kiedy mnie widział wracającego z biegania, opieprzał za strój, tak jak kiedyś.
Dużo myślałem o Hailey. Właściwie to nie przestawałem o niej myśleć. Zastanawiałem się co się z nią dzieje, jak sobie radzi, kiedy wróci. Kilka razy odwiedziła mnie Ari aby sprawdzić czy jeszcze żyję. Można nawet powiedzieć, że zaczęliśmy się w miarę normalnie dogadywać. Kiedy tylko znaleźli okazję z Dyllem to gdzieś mnie wyciągali, żebym nie siedział w pokoju. Niestety zauważyli, że wychodzę jedynie rano biegać i po obiad. Kiedy zostawałem sam, dużo rysowałem. Zaszywałem się w kącie pokoju z ołówkiem i szkicownikiem dopóki nie zrobiłem się głodny, senny lub ktoś mnie stamtąd wyrwał. Sztuka dawała mi dziwne ukojenie, ponieważ moje serce coraz częściej i coraz głośniej wzywało Hailey. Lavi tylko kręciła się po pokoju coś mrucząc. Ani razu się nie odezwała. Zacząłem wracać do starych nawyków jak niejedzenie, a raczej zapomniania o jedzeniu, przestałem na pewien czas palić, dużo ćwiczyłem. Wszystko w miarę się układało, nie można było powiedzieć, że się odciąłem. Dylan zmuszał mnie do rozmawiania z ludźmi, z czasem sam zacząłem wychodzić. Nie wiem czy dla świętego spokoju, czy po prostu potrzebowałem z kimś pogadać, nawet o takiej zbdurze jak pogoda.
Później zaczął się tak jakby drugi etap. Minął miesiąc. Trzydzieści jeden dni bez wiadomości od niej. Właściwie to czułem się dobrze, ale dusza żądała Hailey... W nocy usłyszałem swoje imię i się obudziłem. Była północ. Wszędzie panowała kompletna cisza. Niepewnie wstałem i poszedłem do łazienki aby obmyć twarz. Oblałem ją lodowatą wodą, a kiedy spojrzałem w lustro zobaczyłem stojącą za mną Hailey. Momentalnie się obróciłem, ale nikogo tam nie było. Przełknąłem ślinę. To tylko złudzenie, ponieważ za nią tęsknię. To się nie powtórzy. Nie ma szans, w końcu nie jestem wariatem... chyba.
Jednak nie było lepiej. Zacząłem widzieć Hailey, słyszeć ją, kilka razy widziałem Zolina. W nocy się budziłem, bo ktoś pukał do drzwi, jednak kiedy je otwierałem nikogo za nimi nie było. Rozmawiałem z Dylanem, zaproponował nawet, że zostanie na noc, a ja nie protestowałem. W dzieciństwie często spaliśmy w jednym łóżku. Jednak pomimo mojego zmęczenia nadal budził mnie szept: "Josh". Z czasem zacząłem się bać, że to przeczucie. Podobnie jak z jej atakiem bólu sprzed wyjazdu. Tyle czasu minęło, a ja nadal miałem przed oczami jej postać zapadającą się wśród lodu w odmęty wody z jeziora.
Zacząłem od nowa palić. Tylko teraz zrobiłem to na poziomie Dylana. Paczka, półtorej, dwie... jeśli tylko mogłem paliłem. Dyll zrobił mi za to niezłą awanturę, bo widział mnie już miliony razy duszącego się, ale w tamtym momencie nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. Tak więc  wstawałem nawet w nocy żeby zapalić. Często otwierałem okno i siadałem na parapecie. Paliłem ciągiem i bez przystanku, nie mogłem nad tym zapanować. Trochę mniej wychodziłem, rzadko i z mało kim rozmawiałem. Z jednej strony chciałem żeby to wszystko minęło a z drugiej wiedziałem, że to jedyna szansa dla Hail.
Raz chodziłem po pokoju, właściwie bez celu. Po prostu tak mi się prościej w tamtym momencie myślało. W końcu doszedłem do ważnego wniosku - nie mogę się załamać. Podszedłem do drzwi i je otworzyłem, za nimi stał Zolin z nastroszoną sierścią.
- Ja pierdole - zamknąłem je. - Co to ma być?
W końcu zacząłem to jakoś ignorować, a raczej starałem się to robić. Moje dość nietypowe zachowanie nie było zauważane przed większość ludzi z ośrodka, ale przez Lavi a i owszem. Zaczęła się wreszcie odzywać, mruczeć, narzekać, prawić jakieś morały, których kompletnie nie słychałem. Nie chciałem słyszeć nic o mojej nieodpowiedzialności. Moje życie moja nieodpowiedzialność. Jednak to nie była nawet zapowiedź tego co się miało stać.
Ciąg dalszy nastąpi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty