Od feralnej bójki
minął już tydzień. Tydzień całego zlewu krwi, bólu i zamroczeń. Tydzień
męczarni. Mimo, że każdy członek strefy zdążył już obejrzeć moją obitą twarz ze
wszystkich stron, nikogo nie powstrzymywało to przed dalszym gapieniem się. Nie
wiem, czy było to dla nich rozrywkowe, czy skłaniało ich do głębokich
przemyśleń, po prostu nie wiem.
Jak codziennie rano siedziałam właśnie na
stołówce, przy stoliku najbardziej oddalonym od reszty. To było moje miejsce,
pamiętam jak dziś, gdy mając piętnaście lat, sama podsunęłam go w kąt, ponieważ
bałam się reszty streferów. Zgarbiona opierałam łokcie na blacie, próbując
przekonać się do jajecznicy na moim talerzu. Co raz przekrzywiałam głowę na
bok, by strzelić karkiem, oraz parę razy zamrugać. Z moim wzrokiem nie było
dobrze, obraz mi się rozmazywał, czasami doznawałam lekkich zamroczeń, przez co
potykałam się lub upadałam, a teraz? Teraz jak głupia mrugałam przed
jajecznicą, jakbym próbowała znaleźć w niej nie wiadomo co. Przewracałam
kawałki jajek po całym talerzu. Apetyt ostatnio mi wcale nie dopisywał.
Delikatnie przetarłam lewy policzek, krzywiąc się nieco z powodu bólu
towarzyszącemu tej czynności. Nagle, ni stąd ni zowąd przed sobą dostrzegłam
ruch, bardzo gwałtowny, przez co się nieco zdezorientowałam. Po krótkiej chwili
informacja z oczu dotarła do mózgu. Przede mną usiadła parka, której
towarzyszyłam zeszło tygodniowego ranka. Do szczęścia tylko Seth’a brakowało.
Podniosłam na nich swój zmęczony wzrok. Miałam im za złe, ale nie przez pechowe
wydarzenie, irytowali mnie, bo wszyscy zdążyli pozbierać się już do kupy, a ja?
Ja sama nie wiedziałam co dzieje się z moim organizmem. Oboje otworzyli szeroko
oczy, chyba nie spodziewali się, że wyglądam jak chodzący trup. No tak, blada
skóra, niemal biała przez niedobór witamin, podkrążone oczy, sine limo,
czerwone oko i czarno, fioletowo- czarny, zaklejony nieco już ubrudzonym
plastrem nos. Szybciej powiedziałabym, że zajebałam mordą o posadzkę niż, że
ktoś po prostu mnie uderzył. Z ust Ari dobiegło ledwo słyszalne „ Jezu”. Gdzie
ona tu Jezusa widzi?
- No co..? –
uniosłam lekko prawą brew. Najpierw wymienili się spojrzeniami, a potem oboje
oczami wrócili na mnie. Cała wiara w to, że nie wyglądam aż tak źle poszła się
jebać.
- Chcieliśmy..-
zaczął niepewnie Leo. – Chcieliśmy spytać, jak się czujesz po ostatnim…wydarzeniu.
– odchrząknął między dwoma ostatnimi słowami. Zamrugałam parę razy lewym okiem,
musiało to wyglądać jak jakiś tik..
- A nie widać? –
odparłam zachrypniętym głosem. Nie miałam najmniejszej ochoty o tym rozmawiać,
ale mimo to poczułam jakieś dziwne ciepło w środku, łał, ktoś o mnie pomyślał,
lepiej – zainteresował się moją osobą.
- Byłaś z tym u
lekarza? Hailey, bez obrazy, ale wyglądasz potwornie. – Rzekła szeptem
dziewczyna, nieco bardziej napierając łokciami o stół. Po chwili dodała: - Nie
powinno się tak dziać.
- Byłam..-
szepnęłam z powrotem wbijając wzrok w posiłek, który zdążyłam rozmemłać na
wszystkie strony talerza. Czułam na sobie ich wyczekujący wzrok. Chcąc
zaspokoić ich ciekawość wyjęłam z kieszeni spodni pogniecioną karteczkę, którą
dostałam od Pax’a po krótkich badaniach. Podsunęłam ją im pod nosy. Kiedy
przełykałam parę kawałków śniadania, w ciszy obserwowałam, jak oboje zachłannie
czytają zawartość karteczki. Ich twarzy wyginały się w jeszcze większym
zdziwieniu, a może nawet i strachu. Po dłuższej chwili Alves odwrócił kartkę w
moją stronę, wskazując palcem na jedną z linijek tekstu.
- „Obrażenia
wewnętrzno i zewnętrzno czaszkowe” ?!– spytał półszeptem niedowierzając.
Przeskakiwałam wzrokiem z dziewczyny na chłopaka, próbując zrozumieć o co im
właściwie może chodzi.
- No co..? Przecież
upadłam.. i uderzyłam o posadzkę.. – wskazałam palcem na tylną część głowy.
Ponownie spojrzeli po sobie. Kurde! Oni w ogóle nie potrzebowali słów, żeby się
ze sobą porozumieć! Irytowało mnie to coraz bardziej. Ponownie zamrugałam i
delikatnie odebrałam kartkę z jego dłoni.
- Będę już szła.
– sapnęłam podnosząc tyłek. Kiedy odwróciłam się do nich plecami, usłyszałam
dziewczynę, która cichym półszeptem „krzyknęła” moje imię. Nie zwróciłam już na
to uwagi. Odniosłam talerz i podreptałam prosto do swojego pokoju. Jedyną
rzeczą, któ®ej teraz potrzebowałam, był zimny prysznic i mięciusia pościel we
własnym łóżeczku. Na miejscu więc wcieliłam swój cudowny plan w życie.
Pod wieczór,
około godziny dziewiętnastej grałam sobie w mini kosza. Leżąc na łóżku, miałam
do dyspozycji trzy gumowe piłki, wielkości grejpfrutów, które wykreowane były
na wzór prawdziwych piłek koszykowych. Celem zabawy, było trafienie ów
piłeczkami do kosza, który zwieszony był na drzwiach szafy, na wprost mojego miejsca
do spania. Rzut pierwszy – pudło, ale blisko. Rzut drugi – pudło, w ogóle nie w
okolicach celu. Za trzecim razem piłka nie trafiła nawet w szafę. Poprawiłam
się nieco w siadzie. Czy przez to wszystko miałam również problem z celowaniem
i koncentracją? Wgapiałam się w kosz, jakbym oczekiwała od niego jakiejś
sensownej odpowiedzi, ale on milczał. Bezczelny.
Z zadumy wyrwało
mnie pukanie do drzwi. Niechętnie wstałam z łóżka i podeszłam do drzwi, by
nieco je uchylić i dopatrzeć osoby, która zakłóciła moje nic nie robienie.
- Cześć.. –
ozwała się cicho mała osóbka, stojąca po drugiej stronie drzwi. Ariana, tylko,
po co przyszła..?
- Hej..-
wymruczałam, ani trochę nie poszerzając luftu.
- Przyniosłam Ci
parę komiksów, obiło mi się o uszy, że lubisz je czasem poczytać..- rzekła
spokojnie, podnosząc do góry kilka egzemplarzy. Skrzywiłam się, tym samym
marszcząc brwi. Prawda, lubiłam komiksy, ale ani trochę nie miałam ochoty na
gości. Dziewczyna najwidoczniej wychwyciła to i szybko spytała.
- Mogę wejść? – jej usta wygięły się w lekkim
uśmiechu.
- Jeśli chcesz..
– otworzyłam drzwi szerzej, udając się w głąb pokoju. Usadowiłam się na
poprzednim miejscu, obserwując poczynania Ariany. Dziewczyna pewnie weszła do
środka, zamykając za sobą drzwi. Spostrzegłam zdziwienie na jej twarzy. Z
uniesionymi brwiami przyglądała się otoczeniu, w którym mieszkałam. Przyglądała
się wszystkiemu; playstation, któremu brakowało telewizora, zestawu do
baseballa, który zajmował honorowe miejsce na komodzie, wraz z czapką Yankees’ów
ozdobioną autografem, półce, po brzegi wypełnionej książkami, wiszącej na
ścianie koszulce Chicago Bulls, oraz drugiej, wiszącej tuż obok Hollywood
Knights. To wszystko interesowało ją bardzo. Dla mnie, nie było to nic nowego,
interesowałam się sportem od dziecka, głównie przez to, że sama nie mogłam w
żadnym brać udziału. W końcu jej wzrok spoczął na mojej twarzy, a z jej
momentalnie zniknął uśmiech. Lekko speszona opuściłam głowę. „ Ja tylko
zajebałam twarzą w posadzkę”- powtarzałam sobie w myślach. Po chwili jednak podniosłam twarz i
wyrzuciłam triumfalnie rękę w górę.
- Yankeesi do
boju..- „ krzynęłam” szeptem unosząc delikatnie kąciki ust.
Ari? Wybacz, gówno takie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz