sobota, 7 stycznia 2017

Od Hailey

Od feralnej bójki minął już tydzień. Tydzień całego zlewu krwi, bólu i zamroczeń. Tydzień męczarni. Mimo, że każdy członek strefy zdążył już obejrzeć moją obitą twarz ze wszystkich stron, nikogo nie powstrzymywało to przed dalszym gapieniem się. Nie wiem, czy było to dla nich rozrywkowe, czy skłaniało ich do głębokich przemyśleń, po prostu nie wiem.
 Jak codziennie rano siedziałam właśnie na stołówce, przy stoliku najbardziej oddalonym od reszty. To było moje miejsce, pamiętam jak dziś, gdy mając piętnaście lat, sama podsunęłam go w kąt, ponieważ bałam się reszty streferów. Zgarbiona opierałam łokcie na blacie, próbując przekonać się do jajecznicy na moim talerzu. Co raz przekrzywiałam głowę na bok, by strzelić karkiem, oraz parę razy zamrugać. Z moim wzrokiem nie było dobrze, obraz mi się rozmazywał, czasami doznawałam lekkich zamroczeń, przez co potykałam się lub upadałam, a teraz? Teraz jak głupia mrugałam przed jajecznicą, jakbym próbowała znaleźć w niej nie wiadomo co. Przewracałam kawałki jajek po całym talerzu. Apetyt ostatnio mi wcale nie dopisywał. Delikatnie przetarłam lewy policzek, krzywiąc się nieco z powodu bólu towarzyszącemu tej czynności. Nagle, ni stąd ni zowąd przed sobą dostrzegłam ruch, bardzo gwałtowny, przez co się nieco zdezorientowałam. Po krótkiej chwili informacja z oczu dotarła do mózgu. Przede mną usiadła parka, której towarzyszyłam zeszło tygodniowego ranka. Do szczęścia tylko Seth’a brakowało. Podniosłam na nich swój zmęczony wzrok. Miałam im za złe, ale nie przez pechowe wydarzenie, irytowali mnie, bo wszyscy zdążyli pozbierać się już do kupy, a ja? Ja sama nie wiedziałam co dzieje się z moim organizmem. Oboje otworzyli szeroko oczy, chyba nie spodziewali się, że wyglądam jak chodzący trup. No tak, blada skóra, niemal biała przez niedobór witamin, podkrążone oczy, sine limo, czerwone oko i czarno, fioletowo- czarny, zaklejony nieco już ubrudzonym plastrem nos. Szybciej powiedziałabym, że zajebałam mordą o posadzkę niż, że ktoś po prostu mnie uderzył. Z ust Ari dobiegło ledwo słyszalne „ Jezu”. Gdzie ona tu Jezusa widzi?

- No co..? – uniosłam lekko prawą brew. Najpierw wymienili się spojrzeniami, a potem oboje oczami wrócili na mnie. Cała wiara w to, że nie wyglądam aż tak źle poszła się jebać.
- Chcieliśmy..- zaczął niepewnie Leo. – Chcieliśmy spytać, jak się czujesz po ostatnim…wydarzeniu. – odchrząknął między dwoma ostatnimi słowami. Zamrugałam parę razy lewym okiem, musiało to wyglądać jak jakiś tik..
- A nie widać? – odparłam zachrypniętym głosem. Nie miałam najmniejszej ochoty o tym rozmawiać, ale mimo to poczułam jakieś dziwne ciepło w środku, łał, ktoś o mnie pomyślał, lepiej – zainteresował się moją osobą.
- Byłaś z tym u lekarza? Hailey, bez obrazy, ale wyglądasz potwornie. – Rzekła szeptem dziewczyna, nieco bardziej napierając łokciami o stół. Po chwili dodała: - Nie powinno się tak dziać.
- Byłam..- szepnęłam z powrotem wbijając wzrok w posiłek, który zdążyłam rozmemłać na wszystkie strony talerza. Czułam na sobie ich wyczekujący wzrok. Chcąc zaspokoić ich ciekawość wyjęłam z kieszeni spodni pogniecioną karteczkę, którą dostałam od Pax’a po krótkich badaniach. Podsunęłam ją im pod nosy. Kiedy przełykałam parę kawałków śniadania, w ciszy obserwowałam, jak oboje zachłannie czytają zawartość karteczki. Ich twarzy wyginały się w jeszcze większym zdziwieniu, a może nawet i strachu. Po dłuższej chwili Alves odwrócił kartkę w moją stronę, wskazując palcem na jedną z linijek tekstu.
- „Obrażenia wewnętrzno i zewnętrzno czaszkowe” ?!– spytał półszeptem niedowierzając. Przeskakiwałam wzrokiem z dziewczyny na chłopaka, próbując zrozumieć o co im właściwie może chodzi.
- No co..? Przecież upadłam.. i uderzyłam o posadzkę.. – wskazałam palcem na tylną część głowy. Ponownie spojrzeli po sobie. Kurde! Oni w ogóle nie potrzebowali słów, żeby się ze sobą porozumieć! Irytowało mnie to coraz bardziej. Ponownie zamrugałam i delikatnie odebrałam kartkę z jego dłoni.
- Będę już szła. – sapnęłam podnosząc tyłek. Kiedy odwróciłam się do nich plecami, usłyszałam dziewczynę, która cichym półszeptem „krzyknęła” moje imię. Nie zwróciłam już na to uwagi. Odniosłam talerz i podreptałam prosto do swojego pokoju. Jedyną rzeczą, któ®ej teraz potrzebowałam, był zimny prysznic i mięciusia pościel we własnym łóżeczku. Na miejscu więc wcieliłam swój cudowny plan w życie.
Pod wieczór, około godziny dziewiętnastej grałam sobie w mini kosza. Leżąc na łóżku, miałam do dyspozycji trzy gumowe piłki, wielkości grejpfrutów, które wykreowane były na wzór prawdziwych piłek koszykowych. Celem zabawy, było trafienie ów piłeczkami do kosza, który zwieszony był na drzwiach szafy, na wprost mojego miejsca do spania. Rzut pierwszy – pudło, ale blisko. Rzut drugi – pudło, w ogóle nie w okolicach celu. Za trzecim razem piłka nie trafiła nawet w szafę. Poprawiłam się nieco w siadzie. Czy przez to wszystko miałam również problem z celowaniem i koncentracją? Wgapiałam się w kosz, jakbym oczekiwała od niego jakiejś sensownej odpowiedzi, ale on milczał. Bezczelny.
Z zadumy wyrwało mnie pukanie do drzwi. Niechętnie wstałam z łóżka i podeszłam do drzwi, by nieco je uchylić i dopatrzeć osoby, która zakłóciła moje nic nie robienie.
- Cześć.. – ozwała się cicho mała osóbka, stojąca po drugiej stronie drzwi. Ariana, tylko, po co przyszła..?
- Hej..- wymruczałam, ani trochę nie poszerzając luftu.
- Przyniosłam Ci parę komiksów, obiło mi się o uszy, że lubisz je czasem poczytać..- rzekła spokojnie, podnosząc do góry kilka egzemplarzy. Skrzywiłam się, tym samym marszcząc brwi. Prawda, lubiłam komiksy, ale ani trochę nie miałam ochoty na gości. Dziewczyna najwidoczniej wychwyciła to i szybko spytała.
-  Mogę wejść? – jej usta wygięły się w lekkim uśmiechu.
- Jeśli chcesz.. – otworzyłam drzwi szerzej, udając się w głąb pokoju. Usadowiłam się na poprzednim miejscu, obserwując poczynania Ariany. Dziewczyna pewnie weszła do środka, zamykając za sobą drzwi. Spostrzegłam zdziwienie na jej twarzy. Z uniesionymi brwiami przyglądała się otoczeniu, w którym mieszkałam. Przyglądała się wszystkiemu; playstation, któremu brakowało telewizora, zestawu do baseballa, który zajmował honorowe miejsce na komodzie, wraz z czapką Yankees’ów ozdobioną autografem, półce, po brzegi wypełnionej książkami, wiszącej na ścianie koszulce Chicago Bulls, oraz drugiej, wiszącej tuż obok Hollywood Knights. To wszystko interesowało ją bardzo. Dla mnie, nie było to nic nowego, interesowałam się sportem od dziecka, głównie przez to, że sama nie mogłam w żadnym brać udziału. W końcu jej wzrok spoczął na mojej twarzy, a z jej momentalnie zniknął uśmiech. Lekko speszona opuściłam głowę. „ Ja tylko zajebałam twarzą w posadzkę”- powtarzałam sobie w  myślach. Po chwili jednak podniosłam twarz i wyrzuciłam triumfalnie rękę w górę.

- Yankeesi do boju..- „ krzynęłam” szeptem unosząc delikatnie kąciki ust.

Ari? Wybacz, gówno takie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty