Słyszałam, jak puka. Nie miałam najmniejszej ochoty słuchać
jego monologu. Mimo to, skanowałam w głowie każde wypowiedziane przez niego
słowo. W jego wypowiedzi wyczułam skruchę, ale nawet to, nie skłoniło mnie do
refleksji. Podeszłam do drzwi, po czym odwracając się do nich tyłem, zsunęłam
się na ziemię.
- Wiesz, Josh, masz
racje. – rzekłam podpalając papierosa. – Jestem irytującą pesymistką, która
pochłania swoją ciemnością ostatnie płomyki nadziei w ludziach. I wiesz co Ci
powiem? Nie jest mi przykro, ba nawet nie czuję, żeby było to coś złego. Taka
się urodziłam, bo wiesz, bez złych ludzi, świat byłby nudny i całkowicie
nieciekawy. Rozumiem twój ból, i twoje słowa również, ale nie czuję żadnej
potrzeby do zmiany. Nikt mnie nie polubi? Cóż, może tak ma być, a może mylisz
się, i znajdę sobie przyjaciela. Nie zrozum mnie źle Josh, twój monolog lekko
mnie tknął, ale nie na tyle, bym zrozumiała jego przekaz. Głupia jestem, wiem,
ale dobrze mi z tym. Idź już sobie, nie chcę, żebyś miał kłopoty.- mruknęłam,
gasząc papieros w panelu podłogowym , wypalając tym samym okrągłą dziurkę.
- Nigdzie mi nie śpieszno. – odezwał się głos zza drzwi.
Westchnęłam ciężko podnosząc się na równe nogi.
- Jossy, spadaj, jutro pogadamy. – sapnęłam opierając głowę
o drzwi.
- Wciąż wolę zostać. – jego głos był cichy, i smętny, jak
gdyby pusty.
- Lubię Cię ok? Nie chcesz tego spierdolić, to sobie idź…-
szepnęłam. Dłuższą chwilę nasłuchiwałam, jak również obserwowałam cień, który
wlewał się do mojego pokoju, przez niewielką szparę między drzwiami a posadzką.
W końcu odpuścił i odszedł. Wiedząc, że przynajmniej nie zostanie złapany na
noc runęłam na łóżko z zamiarem zaśnięcia, i tak też uczyniłam.
Nad ranem stała się rzecz przeze mnie niezamierzona. Chcąc
zjeść śniadanie po ludzku, przez przypadek wdałam się w małą potyczkę na stołówce.
Moje intencje były jasne i czyste, chciałam tylko rozdzielić dwóch okładających
się po mordach panów, a wyszło jak zwykle. Poza mną i dwoma idiotami, była tam
jeszcze jedna dziewczyna i każdy z nas ucierpiał. Na przeglądzie wszystko
wyszło na jaw. Chłopak, który całkiem przypadkiem przyłożył mi pięścią twarz
połamał nos, oraz porządnie podbił lewe oko. Na szczęście opuchlizna zniknęła
tak szybko jak się pojawiła, ale mimo to, połowa mojej twarzy była sino
czarnego koloru. Poza tym, w lewym oku, na które wymknęła się pięść chłopaka,
po uderzeniu mnie w nos, pękło naczynko, przez co całe białko zmieniło swój
kolor na kolor krwi. Kiedy po całym zajściu wylądowaliśmy w izolatce, mogłam
przyjrzeć się mojemu odbiciu w kafelkach. Cóż, nie sądziłam, że wyglądam aż tak
potwornie…
Wypuścili nas po dobie. Wymieniliśmy krótkie spojrzenia i
każdy ruszył w swoją stronę. W drodzę do pokoju, która swoją drogą była jedną z
najbardziej irytujących dla mnie przeżyć, gdyż każdy się na mnie patrzył,
musiałam trafić akurat na niego, dlaczego nie na strażnika, tylko akurat na
chłopaka, który zaraz na mnie naskoczy?! Zaklęłam pod nosem i szybko odwróciłam
się na pięcie. Niestety, byłam za wolna. Po korytarzy rozeszło się głośne „
Hailey?!” I już wiedziałam, że mam przejebane. Odetchnęłam, powtarzając sobie,
że będzie git, i odwróciłam się do chłopaka, który nawet nie wiem kiedy, zdążył
podejść na odległość metra.
- Co to…Co to jest?!- warknął pokazując palcem na moją
twarz.
- Daruj sobie, nie przy wszystkich. – sapnęłam. Byłam
zmęczona, głodna i do tego ból z twarzy rozpowszechniał się na połowę mojego
ciała. Chłopak podszedł do mnie i obejmując mnie ramieniem, niemal siłą
zaprowadził do pokoju. Na miejscu posadził mnie na łóżku, a sam desperacko
zaczął krążyć po pokoju. Już zamierzał się do pytania, gdy się mu wcięłam.
- Możesz pożyczyć mi bluzę..? W izolatce było koszmarnie
zimno…- szepnęłam kuląc się nieco na łóżku. Joshua bez większego protestowania
wyjął z szafy ciemną kangurkę i wciągnął mi ją na głowę. Poczułam się jak
dziecko, które potrzebuje pomocy w ubieraniu. Kiedy przez przypadek trącił mój
nos warknęłam. –Ała. – rzekłam cicho, przesadzając głowę, przez dziurę na
szyję. Chłopak spojrzał na mnie troskliwym wzrokiem po czym kucnął przede mną i
łapiąc mnie za dłonie spytał.
- Co się stało do cholery…? – uciekałam od jego wzroku tak
długo, jak tylko było to możliwe. Opowiedziałam mu wszystko po kolei, jak
zobaczyłam bójkę, postanowiłam ingerować i przypadkiem oberwałam, a że mój
organizm reaguje nieco inaczej to hm, cóż, wyglądam jak wyglądam. Gdy
skończyłam chłopak wciąż wgapiał się w moją twarz, lecz w końcu rzekł
Jossy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz