Siedziałam tak, wpatrując się w zwierzę, po drugiej stronie szyby. Wciąż zastanawiałam się co powiedział Joshua. Opowiedział mi to od tak, czy raczej z zamiarem uświadomienia mi, że dla Zolina nie ma już nadziei? Głowiłam się nad historią, poszukując jakiś detali, szczegółów, ale nie dostrzegłam nic. Nie potrafiłam mu współczuć, co definitywnie zaliczało się w szeroki szereg moich wad. Po jakimś czasie podniosłam się na nogi, korzystając z pomocy metalowego stojaka z kroplówką. Dobrze, że miał kółka. Podeszłam do Joshuy i lekko trąciłam go stopą w udo, wtedy też uniósł na mnie swe oczy, wcześniej szczęśliwe i roześmiane, teraz przeszyte smutkiem i rozpaczą. Kiwnęłam głową w stronę drzwi.
- Wstawaj. Życie jest popierdolone i cholernie kruche. – powtórzyłam jego słowa. – Koniec ze smutasami na dziś, no wstawaj, idziemy coś zjeść bo umieram z głodu. – w tym momencie mój żołądek wydał z siebie pomruk, tak głośny, że nawet Lavi zastrzygła uszami. Jossy uśmiechnął się i wyprostował nogi. Wyszliśmy na zewnątrz, rozmawiając o pierdołach wszelkiego rodzaju. Nawet nie wiem kiedy usiadłam do stolika, ze swoją ulubioną sałatką warzywną przed nosem. Spoglądnęłam na kocice, która usiłowała skubnąć nieco mięsa z talerza mojego sąsiada. Wciskała łepek gdzie tylko mogła.
- Śmieszna jest. – mruknęłam wbijając widelec w kawałek pomidora. - Tak samo jak ty.
Rey? ( Ale shit, wybacz.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz