Uśmiechnęłam się, ponownie przytulając do siebie szarą kulkę. Uczucie potwornej pustki, które towarzyszyło mi przez ostatnie parę tygodni w końcu zanikło, rozpłynęło się, puf.
- No już, już puść mnie, to boli.- zawarczał na co tylko się zaśmiałam. Podniosłam się na równe nogi i podeszłam do doktora, by go przyjacielsko objąć. Mężczyzna uśmiechał się, widocznie zadowolony zaistniałą sytuacją. Mimo to, kiedy już go puściłam i chciałam odejść chwycił mnie za ramię. Z jego twarzy zniknął uśmiech, po chwili poczułam jak wciska mi w dłoń jakąś kartkę.
- Przyjdź rano, pogadamy.. – mruknął i skinąwszy głową do Josha zniknął za drzwiami budynku. Chwilę stałam w miejscu, wpatrując się w dziwną karteczkę. Po chwili jednak wgniotłam ją do kieszeni i powolnym krokiem ruszyłam do ośrodka, a Jossy razem ze mną. Udaliśmy się na stołówkę, zjedliśmy obiad i każde z nas poszło w swoją stronę. Dopiero wieczorem, kiedy byłam po kąpieli odważyłam się wyjąć z kieszeni dziwne zgniotko. Położyłam się na plecach i powoli rozwinęłam kartkę przy przewertować tekst. Wmurowało mnie. Nie mogłam uwierzyć w to co widzę a więc przewertowałam tekst jeszcze raz, i jeszcze, i kolejny...W końcu wyciągnęłam z kieszeni spodni zapalniczkę i spaliłam kartkę. Czułam napływającą wściekłość, chciałam wrzeszczeć, rozwalić coś. Bez dłuższego zastanowienia wciągnęłam na piżamę bluzę Josha i spodnie, po czym założyłam na głowę czapkę Yankees’ów. Równie pewnie chwyciłam za kij baseballowy, po czym zwyczajnie pociągnęłam klamkę od pokoju. Godzina policyjna zbliżała się wielkimi krokami. Jedyne co powstrzymało mnie przed przestąpieniem progu pokoju był Zolin.
- Myślisz, że coś tym zdziałasz? Dziewczyno, spójrz na siebie, wyglądasz już jak czupakabra, i chcesz jeszcze sobie naskrobać? – spytał ocierając się o moje nogi, tym samym powstrzymując mnie od postawienia kroku do przodu.
- Chcę pokazać..
- Przestań sobie wmawiać Hail, chcesz udowodnić innym i samej sobie, że nie jesteś słaba, że choroba i to wszystko wcale Cię nie przewyższają, ale uwierz Señorita, to tak nie działa. Zrobisz demolkę, a potem? Właśnie, pomyślałaś co może się wydarzyć? Jeśli przetrzepią Ci skórę i wsadzą do izolatki to i tak dobrze. Hailey, oni mogą Cię zabić w każdej chwili, i zrobią to bez mrugnięcia powieką, bo dla nich jesteśmy tylko obiektami do badań. Pomyśl o mnie. Dopiero się obudziłem, nie chcę znowu zasypiać. Pamiętasz co było, jak Samantha wszczęła bunt. Nie idź tą ścieżką kochana. – Gdy oparł przednie łapy na moich udach i spojrzałam w jego oczy coś mnie tknęło. Łzy napłynęły mi do oczu, lecz szybko przetarłam je rękawem.
- Zolin, my już umieramy.. – szepnęłam pociągając nosem.
- Wiem Señorita, czuję, że to się zbliża bardzo wielkimi krokami, ale nie możemy sami tego na siebie ściągać.
- Nie powinniśmy na to czekać z założonymi rękami, Zolin.. – Tym argumentem chyba go przekonałam, gdyż postawił łapy z powrotem na posadzce i pozwolił mi zamknąć spokojnie drzwi.
- Ale tylko parę okien. – sapnął i biegiem ruszył przed siebie. Sprintem popędziłam za towarzyszem, o mało co nie wyjebując się na każdym zakręcie. Modliłam się tylko, aby dźwięk piszczących podeszw moich butów, oraz dudnienie, które towarzyszyło moim krokom nie pobudziło reszty streferów. W mgnieniu oka znaleźliśmy się na stołówce, i w tak samo szybkim tempie rozpoczęliśmy demolkę. NA pierwszy ogień poszły okna, które z niewyobrażalną wręcz kruchością rozpadały się w drobny mak. Zdążyłam również powywracać parę stołów i krzeseł. Czułam się spełniona, cała złość uszła ze mnie ale również poczułam, że pora się zbierać. Chwyciłam nieco podrapany od szkła kij w ręce i w te pędy ruszyłam korytarzem na górę. Zdziwiłam się, że alarm jeszcze nie został włączony. Zatrzymałam się na piętrze by odetchnąć. Wciągałam gwałtownie powietrze do ust, bacznie przyglądając się Zolinowi, który tak samo jak ja był wyczerpany. Po chwili ruszyłam do pokoju. Sama nie wierzyłam, że taki przekręt się udał. Schowałam na swoje miejsce kij oraz czapkę, a po chwili runęłam jak kłoda na łóżko. Sen zabrał mnie momentalnie.
Obudziło mnie mocne uderzenie w drzwi. Podniosłam się jak poparzona do siadu, kiedy dwóch umundurowanych kolesi wparowało mi do pokoju, tym samym niszcząc zamek w drzwiach. Kurwa, dowiedzieli się. Czując narastającą bezradność wstałam i uniosłam ręce do góry w geście poddania się. Zolin stanął obok moich nóg, ale nie czułam bijącego od niego niezadowolenia. On był dumny, tak samo jak ja w tym momencie.
- Dobra decyzja dziewczyno. – rzekł jeden ze strażników podchodząc bliżej mojej osoby. Szarpnął moje ręce do tyłu by zakuć je w kajdanki, oczywiście za ciasno. Teraz poczułam się jak w prawdziwym więzieniu, a wypchnięcie mnie z własnego lokum przez ów faceta tym bardziej skumulowało to uczucie.
- Dobra, dobra. Wiem którędy do izolatki. – warknęłam prostując plecy.
- To dobrze.- mruknął ten drugi i już po chwili przemierzałam korytarz z pełną obstawą. Kiedy mijaliśmy salę obiadową uśmiechnęłam się od ucha do ucha. W świetle dziennym wyglądało to jeszcze lepiej, tym bardziej, gdy po środku pomieszczenia stała zdezorientowana Margaret i mój braciszek Chase. Po chwili minęliśmy grupkę streferów, która przyglądała się całej sytuacji. Uśmiechnęłam się triumfalnie po czym z dumą uniosłam twarz. Niech wiedzą kto to zrobił, gdzieś mam co sobie myślą. Przechodząc obok znanych mi osób puściłam oczko do Ariany oraz Sebastiana, którzy stali nie daleko siebie. Resztę drogi spędziłam w całkowitej ciszy, pogrążona we własnych myślach, a potem była izolatka na okrągłe siedem dni z przerwą na posiłek. Pax pewnie zdziwił się, kiedy nie przyszłam tego ranka, tak jak obiecałam.
Po wyjściu przemierzałam korytarz w ciszy. Zolin nic nie mówił, a ja nawet go do tego nie zachęcałam. W pewnym momencie wpadłam na kogoś. Byłam osłabiona i od owej osoby odbiłam się niemal jak piłka, i tak naprawdę, gdyby nie złapała mnie za ręce, padłabym na ziemię jak kłoda. Po chwili otoczyły mnie ciepłe, silne, męskie ramiona. Wszędzie poznam te perfumy.
- Nareszcie, myślałem, że nigdy nie wyjdziesz.- szepnął Jossy. Z moich ust wydobyło się ciche „mhm”. Był taki ciepły, do tego pięknie pachniał.
- Zanieś mnie do pokoju… - szepnęłam wtulając się w jego tors. Sen. Tego potrzebowałam teraz jak niczego innego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz