Czułam, że moje ciało wewnętrznie się rozpada. Byłam
uziemiona i w dodatku cierpiałam. Rozmowa z Joshem ciągnęła się w
nieskończoność. Zaczynała mnie bardzo nużyć, kiedy po raz setny opowiedziałam
mu co się wydarzyło. W końcu, jak na prośbę boską zjawił się Pax. Zaaplikował
mi dożylnie jakiś środek. Po czerwonej etykietce mogłam stwierdzić, że było to
coś mocnego. Zamrugałam parę razy,
czując pieczenie w miejscu, gdzie przed chwilą została wbita igła. Doktor
podszedł do chłopaka i lekko pociągnął go za ramię. Chciał odejść z nim na bok
i porozmawiać o tym co „będzie”. Josh złożył na moim czole całusa, po czym
grzecznie odszedł od łóżka. Podczas „pogawędki” co raz obaj zerkali na mnie.
Pf, myśleli, że nie wiem o czym mówią? Ja już dobrze wiem co się święci, wywożą
mnie stąd w pizdu nie wiem gdzie, bo nie mają „odpowiedniej aparatury”. Co tak
nagle zaczęło ich interesować czyjekolwiek życie. I tak umrę, już się z tym
pogodziłam, i żadna chemia ani nawet Bóg mnie od tego nie uchroni, bo to
spotyka każdego, prędzej czy później. Z czasem, kiedy ich obserwowałam, moje
powieki opadały coraz to niżej i niżej, czułam senność. Cholera, to pewnie ten
środek. Usilnie próbowałam nie zamykać oczu, co końcem końców prowadziło do
swego rodzaju tiku. Miast mrugać obiema powiekami jednocześnie, zamykałam je na
zmianę. Po jakimś czasie Josh po prostu wyszedł z Sali. Z impetem otworzył
drzwi, i tak samo gwałtownie nimi trzasnął. Drgnęłam lekko na ten dźwięk, który jeszcze dobre kilka minut dudnił w
mojej głowie. Kiedy już myślałam, że mogę przestać walczyć z ogarniającym mnie
zmęczeniem, do środka weszła Ariana. Nie powiem, że mnie to zirytowało, bo po
części cieszyłam się, że postanowiła do mnie zajrzeć. Mało komu chciałoby się
ruszyć dupę, żeby zobaczyć obitą i obolałą laskę, która nie może się ruszać i
podpięta jest do całej masy aparatury medycznej. Dziewczyna przysiadła na
brzegu łóżka i od razu złapała mnie za rękę.
- Jak się czujesz?- spytała szepcząc. Nie miałam teraz
ochoty na opowiadanie o męczącym mnie bólu. Czułam, że muszę jej powiedzieć
wszystko co wiem, inaczej stracę ją, a przez to też część siebie, bo tym była
dla mnie Ariana. Częścią mnie.
- Muszę Ci coś powiedzieć. – wydukałam na jednym wdechu.
Chciałam szybko zacząć i tak samo szybko to zakończyć. – Wywożą mnie stąd,
prawdopodobnie dziś w nocy. Nie mogą mi tu nijak pomóc, więc zabierają mnie
gdzieś, gdzie ktoś na poważnie będzie mógł zająć się moją… przypadłością. Nie
mam pojęcia ile zajmie to czasu, ale chciałam, żebyś wiedziała. Nie
wybaczyłabym sobie, gdybyś usunęła mnie ze swojego życia.
- To brzmi trochę jak wyznanie miłosne. – zaśmiała się. Na
jej reakcję uniosłam nieco ust.
- Bo to jest wyznanie, ale takie…siostrzane.
- Będę trzymać kciuki. Zobaczysz, jeszcze będziemy się z
Tego śmiać. – uśmiechnęła się po czym poczochrała moje włosy.
- Eej, nie zapominaj,
kto tutaj jest starszy. – udałam zirytowanie, jednakże na mojej twarzy zaraz
zagości uśmiech. Dziewczyna spędziła ze mną około dwóch godzin, a potem odeszła,
życząc mi zdrowia. Nie długo zostałam samotna. Nie zdążyłam się nawet
zdrzemnąć. Paru strażników weszło do Sali, mieli ze sobą jakieś moje ubrania.
Kazali mi się przebrać, a potem zabrać z pokoju to co najważniejsze. Z małą
pomocą Pax’a i wózka inwalidzkiego zdążyłam ogarnąć siebie i walizkę w niecałą
godzinę. Transport już czekał, kiedy wychodziłam z budynku z niemałą asystą.
Doktor szedł obok, obejmując mnie ramieniem i ciągnąc moją granatową walizkę.
Nieopodal auta stała Hersey, w stroju dość nietypowym, bez makijażu. Widocznie
została wyrwana z łóżka. Kiedy podeszliśmy bliżej objęła moją twarz dłońmi i
wpatrywała się chwilę po czym rzekła.
- Musisz być dzielna. Nie możemy Cię stracić. Nikt jeszcze
nie zdołał przejść tylu zabiegów co ty. Kiedy wrócisz zgłębimy sekrety twojej
przypadłości. – zdobyła się na szeroki, choć bardzo sztuczny uśmiech, po czym
złożyła na moich policzkach trzy całusy. Obleśna baba. Za ten czas moje torba
została jakże subtelnie wrzucona do bagażnika. Kobieta w czerwieni odeszła z
połową obstawy, i kiedy już miałam wsiadać do auta, z budynku dobiegły krzyki.
Automatycznie spojrzałam w tamtym kierunku. Już po chwili stali koło mnie
oboje, zdyszani, w samych piżamach, a temperatura była na minusie. Dziewczyna
od razu rzuciła mi się na szyję i gdyby nie stojący za mną lekarz runęłybyśmy w
śnieg.
- Zapomniałam się pożegnać. Więc, pa. – wydukała ściskając
mnie mocniej. Przytulałam ją tak, jakby to był ostatni raz kiedy się widzimy.
Tym razem, pomimo rozdzierającej mnie rozpaczy nie wylewałam łez. Kiedy Ariana
puściła mnie, nie zdążyłam odetchnąć, a Josh wpił w moje wargi swoje usta.
Pierwszy raz pocałował mnie..w taki sposób. Po chwili jednak odsunął się i
przytulił, tak mocno, że musiałam mu przypomnieć, że czasem też muszę oddychać.
Miał szklane oczy i był zimny jak nigdy, ponadto nieco dygotał.
- Dam radę.. – mruknęłam gdy już mnie puścił.
- Kocham was, buraki. – zdobyłam się na słaby uśmiech, po
czym ostatni raz przytuliłam ich oboje. Wycofując się spojrzałam na nich
wzrokiem pełnym pustki, a moja twarz nie okazywała niczego innego, jak tylko
obojętności. Podeszłam do otwartych drzwi samochodu. Zawahałam się. Ostatni raz
spojrzałam na tę dwójkę po czym wyszeptałam.
- Wrócę tu. – po tych słowach, podniosłam z ziemi Zolina i
wpakowałam zadek do samochodu. Odjechaliśmy niemal momentalnie. Wpatrywałam się
w tylną szybę aut, dopóki oboje nie zniknęli mi z pola widzenia.
Chyba nie ma już co dokańczać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz