środa, 4 stycznia 2017

Od Lauren cd. Hache

Wstałam z ławki, a za mną ruszył ten sierściuch. Najwidoczniej nie spodobała się Akira chłopaka. W sumie rozumne dość stworzenie, niech nie zadziera z większymi, nawet, jeśli przed swoją śmiercią może na prawdę zniekształcić twarz swego oprawcy. Szedł równo ze mną, oczywiście mój jeden krok, to jest mniej więcej trzy. W końcu pobiegł sprintem i wskoczył na drzewo.
- Czyli bawimy się w coś za coś - założyłam ręce za szyję i się lekko wygięłam do tyłu. Zawsze gdy siedziałam zgarbiona, musiałam tak robić, aby plecy mnie nie bolały.
- Jak widać. Bynajmniej nie musisz płacić pieniędzmi - stwierdził. Schowałam ręce do kieszeni i spojrzałam na niego kątem oka.
- Może i korzystniejsze - powiedziałam bardziej sama do siebie, ale chłopak i tak przytaknął.
Opowiadałam mu o naszej ukochanej strefie zamkniętej, gdzie to ogrodzenie jest pod napięciem. Paru idiotów próbowało się przez niego przebić, ale skończyło się samymi oparzeniami, a potem zostali karani. Co lepsze, przypomina to wszystko więzienie, prawda? Ale w sumie patrząc na to z lepszych stron, mamy własne pokoje, przestrzec, rzeczy osobiste, a takie coś jak palenie nie jest zabronione. Niby strefa zamknięta, nazwa sama w sobie dużo mówi, ale jest tu całkiem przyjemnie. Mamy do wykorzystania dość spory, a raczej ogromny teren do wykorzystania, plac, las, sadzawka, pole, ogród, łąka. Oczywiście panuje to coś takiego, jak tak zwana godzina policyjna od dwudziestej trzeciej, po tej godzinie nawet się nie rusz ze swego pokoju, nie wychodź na korytarz, nie ważne gdzie siedzisz. Pod skórą mamy czip, więc jesteśmy ciągle jakby obserwowani. Wiedzą gdzie jesteśmy. Ale w sumie... na prawdę nie jest tu tak źle. Niczego nam tu nie brakuje, do normalnego życia. No oprócz mi, papierosów już mieli mi nie dawać. Stwierdzili, że to może pogorszyć eksperymenty czy coś takiego. Ale ja w to nie wierzę.
Weszliśmy do budynku.

Tutaj było tak podzielone, że dziewczyny miały prawe skrzydło, a dziewczyny lewe. Na samym środku znajduje się nie wielki plan, gdzie zbierając się co sobotę jakieś zbiórki. Pod naszymi pokojami jest stołówka i biblioteka, a pod wami tak zwany pokój rozrywki, w którym często przebywam. Dalej lubię grać w gry, z tego już raczej nie wyjdę. Najgorzej, jak coś jest zamknięte na klucz, a często tak jest.
Podeszliśmy do okna, wskazałam mu budynek przed nami.
To było laboratorium. Tak zwana siedziba naukowców, profesorów i dom wszelkich plugawych eksperymentów. Najważniejsza z nich wszystkich jest jakaś Margaret Hersey, która według mnie niczym się nie różni od innych. No chyba, że liczyć jej obsesję na naszym punkcie. Niby taki stary budynek, a w środku cholernie wyposażony w najróżniejsze elektryczne urządzenia, których nazw nawet nie znam. Tam znajduje się szpital. Co gorsza, to tam próbując rozdzielić nas z deamonem.
Wyszliśmy z budynku i podążyliśmy dróżką prosto. Wylądowaliśmy w lesie. Było tu cicho, nikogo tu nie było, co mi bardzo odpowiadało. Tutaj się wydaje, że jesteś całkowicie odcięty od reszty świata, chociaż i tak jesteśmy. Gdy zapuszczasz się głębiej, trafisz na mur, a w którymś innym kierunku znajdowała się sadzawka, ale drogi nigdy nie mogłam zapamiętać. Będąc w tym miejscu i wdychając to czyste powietrza znowu zapragnęłam nikotyny...
- To jak? Może podzielisz się jeszcze jednym, za tak piękne oprowadzenie ze szczegółami i takimi tam? - zapytałam gdy stanęliśmy. Trzymając ręce w kieszeni patrzyłam na chłopaka, gdy nagle kot nie skoczył mi na głowę. Wbił pazury, po czym zeskoczył ze mnie. - Cholerny idiota nienawidzi, gdy palę - schyliłam się i chwyciłam w dłoń kamień. Widząc to kot zaczął uciekać. Zamachnęłam się do tyłu, ale gdy rzuciłam, poczułam, jak chłopak mnie łapie za rękę. Niedoczekanie. Tak czy siak rzuciłam, ale przez niego za słabo. Wylądowało paru centymetrów od czarnego sierściucha, a Hache wylądował na mnie.

<Hache?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty