Na początku ciężko było mi do niego dotrzeć, lecz w miarę z
czasem, chłopak sam opowiedział mi o zaistniałym wydarzeniu. Widziałam, że jest
mu ciężko, i że bardzo to przeżywa, więc starałam się nie drążyć tematu. Mimo
to cicho liczyłam na to, że po wygadaniu się , poczuje choć najmniejszą ulgę,
no i się przeliczyłam. Zaczął się trząść, jakby po chwili miał dostać ataku
padaczkowego. Szybko podeszłam bliżej łapiąc go za drżące dłonie.
- Hej, hej.. spokojnie.. – szepnęłam patrząc mu prosto w
oczy. Były one puste, przepełnione smutkiem i bólem. Chłopak pokręcił głową,
chcąc wyrwać swoje ręce. Ścisnęłam je nieco mocniej, na znak, że nie mam
zamiaru puszczać.
- Zostałem sam..- zająkał spuszczając wzrok. Szybko
przeniosłam swoje dłonie na jego policzki, kierując jego wzrok z powrotem na
siebie.
- Nie jesteś, zostałam jeszcze ja i nigdzie się na razie nie
wybieram.. słyszysz? – potrząsnęłam delikatnie jego głową. Po chwili skinął
lekko w dół, kładąc swoje zimne dłonie na moich własnych i przyciskając je
nieco do swoich policzków. Chwilowo przymknął oczy. Ciężko było mi wytrzymać w
tej pozycji, chłopak był dużo wyższy, a stanie na palcach i prostowanie ramion
wcale nie polepszało sytuacji. Zawahałam się, lecz po chwili przytuliłam go do
siebie z całej siły. Jego ramiona oplotły mnie i miałam wrażenie, że zaraz mnie
podniesie. Masowałam jego plecy i głowę. Może właśnie tego potrzebował? Kawałka
współczucia i okazania dobroci? Nie wiem. Po kilku minutach zaczął prostować
plecy, sygnalizując mi, że ma dość. Powoli rozluźniłam uścisk, by mógł się
wyswobodzić.
- Trochę lepiej? – spytałam cicho. Chłopak pokręcił głową i
schował ręce do kieszeni. Serio? Nawet w tej sytuacji okazywałam się suką, bo
nie potrafiłam mu pomóc. A już myślałam, że….Nie, nieważne. Najwyraźniej nie
jesteśmy sobie przeznaczeni.
- Chcesz pobyć sam..? – Szepnęłam. Jego milczenie uznałam za
twierdzącą odpowiedź, więc oddałam mu bluzę i weszłam do środka budynku,
pozostawiając chłopaka samego z dręczącymi go myślami.
No co za pacan! Jak można pobić strażnika pod samym
budynkiem głównodowodzących?! No idiota, po prostu kurwa idiota. Dzień w dzień
przychodziłam pod pokój, w którym rozmieszczone były izolatki. Dzień w dzień
czekałam z nadzieją, że w końcu ujrzę jego twarz. Nawet nie wiem ile minęło,
ale któregoś razu, gdy siedziałam na ziemi, niemal przysypiając jedne z
metalowych drzwi otworzyły się z głuchym łoskotem. Zerwałam się na równe nogi,
jak porażona prądem. Po chwili przed moimi oczami pojawił się chłopak, blady,
zgarbiony, z nieco obitą twarzą. Szybko podeszłam do niego, aby go podtrzymać,
gdyż wyglądał, jakby miał zaraz upaść.
- Co ty tu robisz..? – wyszeptał.
- Zwiedzam sobie trochę. – odpowiedziałam żartobliwie
chwytając chłopaka pod ramie. Cóż, tak nie mogłam mu pomóc, byłam za niska.
Chwyciłam więc go w pasie, a jedną z rąk ułożyłam sobie na ramieniu.
- Chodź pokrako.- zaśmiałam się i poprowadziłam chłopaka
prosto do pokoju. Nie wiedziałam dlaczego to robię. Gdzieś wewnątrz mnie
toczyłam walkę samej ze sobą. Z jednej strony przy nim czułam się inaczej,
pobudzał moje emocje, sprawiał, że serce łomotało mi w piersi. A z drugiej
strony irytował mnie, często też
przerażał i ranił…
Położyłam go delikatnie na łóżku. Chłopak powstrzymywał się
od nie zaśnięcia. Delikatnie ułożyłam go w posłaniu, ówcześnie ściągając mu
obuwie i bluzę. Buchało od niego nienaturalne ciepło, co od razu przyprawiło
mnie o ciarki. Po sprawdzeniu ciepłoty jego czoła nieco się zaniepokoiłam.
- Josh, jesteś rozpalony.. – mruknęłam naciągając kołdrę na
jego ramiona.
- Przesadzasz.. – rzekł zachrypniętym głosem. Przysiadłam na
łóżku i pogładziłam go po policzku, drugą dłonią łapiąc jego rękę.
- Śpij.. – szepnęłam, po czym schyliłam się i złożyłam
pocałunek na jego rozpalonym czole. – Ty się mną zajmowałeś.. teraz moja kolej…
a teraz śpij.. – czekałam jeszcze jakiś czas, dopóki jego oddech się nie
wyrównał. Wstałam z łóżka i rozejrzałam się po pokoju, w którym było istne
pobojowisko. Zdaje się Zolin śledził mnie, bo nagle oparł się o moje nogi
przednimi łapami. Nawet nie wiem kiedy za mną przyszedł. Pogłaskałam kociaka,
rozglądając się za drugim. Lavi zgrabnie wskoczyła na łóżko, układając się w
nogach Josha. Zdziwiło mnie, że nawet na mnie nie warknęła. Spojrzałam na
Zolina, który pozwolił rozgościć się niedaleko niej, ale nie zasnął. Wgapiał
swoje siwe oczęta w Karakala. Oho? Czy coś mu w duszy gra? Potrząsnęłam głową i
wzięłam się za sprzątanie pokoju. Nie chciałam robić z byt wielkich porządków,
bo sama nie lubiłam, gdy ktoś układał moje rzeczy. Poukładałam więc wszystko na
kupki, żeby wiadomo było gdzie co leży, ale też wyglądało estetyczniej. W
łazience miał większy burdel niż ja. Pozbierałam wszystkie porozwalane dookoła
ciuchy i ówcześnie sortując wszystkie kolorystycznie wstawiłam pranie. Na moje
szczęście pralka pracowała dość cicho. Powoli zbliżała się godzina policyjna,
więc zdecydowałam, że tej nocy zostanę u niego. Pozwoliłam sobie pożyczyć jedną
z jego koszulek, po czym wzięłam prysznic. Oczywiście była za duża, sięgała prawie
do połowy uda, ale mimo to, zasłaniała całkowicie szorty, które miałam na
tyłku. Pralka skończyła, rozwiesiłam pranie i wytarłam podłogę, którą nieco
zachlapałam podczas brania prysznicu. Kiedy weszłam na pokój, chłopak wciąż
spał, co było dla mnie niemałą ulgą. Podsunęłam fotel aż pod samą szafeczkę
nocną, jednakże zachowując ciszę. Ułożenie się na nim, by gdzieś mnie nie
uwierało graniczyło z cudem, jednakże jakoś mi się w końcu udało. Okryłam się
wcześniej zabranym z łóżka kocem i przyglądałam się chłopakowi. Uśmiechał się
delikatnie przez sen, może chociaż w krainie snów mógł zaznać krzty szczęścia.
Spojrzałam ostatni raz na godzinę, po czym zamknęłam oczy.
Josh, mordeczko? <3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz