Zapieranie się nogami o podłogę, szamotanie się i nawet uderzenie z głowy w strażnika, nie dały wielkich rezultatów. Znowu mijałam korytarze, przez które prowadzono mnie do klitki – zwanego potocznie moim pokojem. Po długim planowaniu ucieczki i wdrożeniu planu w życie, bardzo szybko mnie złapali. Musiałam coś pominąć, nie zauważyć nieznanych zabezpieczeń tego ponurego miejsca, które nazywam piekłem.
Gdy mijałam TEN pokój, łza spłynęła po moim policzku, a wspomnienia ponownie wróciły. Ile już to minęło, gdy mój przyjaciel zmarł po tych strasznych eksperymentach? Dwa dni? Czy już tydzień? Nie, to już dwa miesiące. Czas płynie nieubłaganie, by zacząć zacierać ślady po osobach, których już nie ma. Ale ja nadal pamiętam mojego przyjaciela, który skonał w moich objęciach. Nadal pamiętam to cierpienie, które widziałam w jego oczach. Nadal pamiętam jego ostatnie słowa. Dzisiaj wiem, że z tego miejsca nie da się uciec. Tacy jak ja, prędzej tu zgnijemy, niż ponownie zaznamy wolności.
Strażnik, który mocno wyginał moje ręce za moimi plecami, wrzucił mnie do znajomej klitki. Wylądowałam na drewnianej podłodze.
- Powitaj swoje stare kąty, szczurze. – wysyczał i trzasnął drzwiami, tak silnie, że ściany aż zadrżały. Podniosłam się na klęczki, nadal nie wstając z podłogi. Z szyi ściągnęłam srebrny wisiorek. Otworzyłam owalny wisior, a moim oczom ukazała się znana mi twarz. Ten szczery uśmiech, który nigdy nie znikał mu z twarzy.
- Kazałeś mi być silną Sebastianie. – szepnęłam, a oczy zaczęły ronić łzy. – Zawsze silna byłam, bo wiedziałam, że jesteś. A teraz jesteś w lepszym świecie, gdzie nie cierpisz i nie boisz się o życie.
Mało razy płakałam w swoim życiu, lecz teraz nie powstrzymywałam łez. Skuliłam się i płakałam. Każdy ma prawo, chodź raz pęknąć. Wypłakać się, by z człowieka wyleciały wszystkie smutki i żale. By umysł stał się czysty. Właśnie obecnie, ja tak miałam. Mój stan emocjonalny został zaburzony. Nerwy, wspomnienia, przeżycia dzisiejszego dnia to dla mnie za dużo. Poczułam jak moje krew szybciej płynie w moich żyłach. Serce bije nienaturalnie szybko przyspieszyło i nieregularnie bije. Głupia tachykardia. Przyłożyłam prawą rękę do miejsca, gdzie znajdowało się serce. Zaczęła szybciej i głębiej oddychać. Taki los. Doczłapałam się do mojego łóżka, na które usiadłam. Spod poduszki wyciągnęłam mały pojemniczek z lekiem, które po pewnym czasie normuje pracę serca. Szybko ją przełknęłam. Położyłam się na łóżku, by wpatrywać się w biały sufit.
Po porannym apelu, na który każdy musiał iść, zboczyłam nieco z trasy. Zamiast iść do pokoju, jeszcze na zewnątrz, skręciłam w kierunku otwartej przestrzeni. Usiadłam w cieniu jednego z nielicznych drzew, które rosły w tym piekle marny los. Bacznie obserwując okolice, wyciągnęłam z naturalnego otworu w pniu jedną szlugę razem z zapalniczką. Mozolnie podpaliłam drugą stronę używki, by już po chwili płuca dokarmić szkodliwym dymem nikotynowym. Jak to się mówi, raz się żyje. Na lewym ramieniu spoczywał mój nieodłączny towarzysz, który dzisiaj miał ponury dzień. Swoje szpony wbijał mi w skórę. Nieznośny ptak. Niedopałek szluga rzuciłam w krzaki. Wstałam, otrzepałam spodnie i z głową wbitą w niebo, myślałam zawzięcie o wszystkim i o mym marnym losie. Z rozmyśleń i równowagi wybiło mnie krakanie i skubanie przez dziób pewnego ptaszyska mojego biednego ucha.
- Azrael doigra… Oł, kurwa! – wrzasnęłam, odskakując w tył. Tracąc równowagę, mój tyłek wylądował na ziemi, a niebezpieczeństwo się zbliżało. Zaczęłam się cofać, gdyż w moją stronę pełzła sycząca, wielka żmija! Azrael latał nad wężem, kracząc. Najśmieszniejsze w tym jest to, iż moje plecy odnalazły opór. Spojrzałam w górę, by zobaczyć uśmiechniętą twarz, a potwór i to jeszcze syczący zbliżał się niemiłosiernie szybko.
Jimin ?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz