Spojrzałem na leżącego, jednak wciąż pięknego rysia. Usiadłem na podłodze po drugiej stronie korytarza. Po raz pierwszy nie było mi do śmiechu. Przysunąłem kolana do piersi, oparłem na nich łokcie, a dłońmi zakryłem twarz. Znow miałem ją przed oczami...
- Gdzie twój uśmiech Rey? - zapytała nagle dziewczyna.
- Nie ze wszystkiego potrafię się śmiać, ale się staram. Możesz uważać mnie za wariata, bo nim jestem. Tak jestem wariatem. Bo wtedy kiedy ona już leżała, ja miałem strzykawkę w dłoni. Wiedziałem, że to mnie zabije, ale i tak sobie ją wbiłem w żyłę. Patrzyłem jak jej zawartość znika we mnie, lecz nic nie mogłem zrobić. To było silniejsze ode mnie. Kiedy obudziłem się w szpitalu myślałem, że to piekło. Lekarz się uśmiechnął i powiedział, że jeszcze nie umarłem - opuściłem ręce. Czułem, że zaraz polecą mi łzy. - Leżała jak on... taka piękna, jakby spała. Nie obudziła się.
- Przykro mi.
- Nie potrzebnie. Ona mnie kochała, a po śmierci mnie uratowała. Od tamtego wieczoru nie wziąłem oni razu. Przykro jest mi, że twój ryś nie jest tutaj. Po tej stronie szyby.
- Dlaczego jesteś wiecznie taki uśmiechnięty?
- Bo życie jest popierdolone i cholernie kruche. Jeśli mam iść przez nie w smutku to po co żyć. Cieszę się z drugiej szansy i z tego, że mogłem tak kogoś kochać jak moją słodką bliźniaczkę Jasmine... - Lavi podeszła do mnie i odparła się o moje nogi, a ja zacząłem ją głaskać.
Hailey?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz