- Cholera, Jimin nie wygłupiaj się. – powiedziałam, łapiąc go za rękę
- Savara, wszystko będzie ok… - powtórzył.
- Jesteś uparty jak osioł! – krzyknęłam wstając. Rozejrzałam się dookoła, a jednak ani żywej duszy. Jimin ponownie wypluł ślinę.
- Taki mój urok. – zażartował.
- Baka, nawet w takich sytuacjach musisz żartować! – opierdzieliłam go. Ponownie kucnęłam obok niego. Rękawem swetra wytarłam jego usta. – Chociaż raz bądź poważny.
- Uśmiech dodaje życiu dobrej energii i nie jest nudno. – zaśmiał się.
Westchnęłam ciężko, ukrywając twarz w dłoniach. Boże, co za osioł. W takich chwilach, jego pozytywizm nie spada. Trzeba działać.
Ujęłam jego lewą rękę, którą przyłożyłam sobie przez ramię. Bałam się, że nie dam rady przenieść go do miejsca, gdzie urzęduje lekarz. On jest cholernie wysoki i umięśniony. Ja wysoka, ale chodzący kościotrup. Raz kozi śmierć.
- Co ty wyprawiasz? – spytał, spoglądając na mnie zdziwiony.
- Zabieram cię stąd, by do lekarza się dowlec.
- Powiedziałem, że nic mi nie jes…
- Przymknij się i daj mi działać! – przerwałam mu, piorunując go wzrokiem. – Na pewno nie pozwolę ci tutaj siedzieć!
< Jimin? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz