Po długim okresie przebywania w szpitalu, w końcu mieli mnie przenieść. Nikt nie powiedział mi wprost gdzie jadę – wspominali tylko coś o jakiejś „Strefie”, miejscu dla odmieńców takich jak ja. Uro zdołał podsłuchać kilka rozmów, z których wynikało, iż robi się tam eksperymenty na „Spectrach” i ich „Daemonach”, ale nie wiedzieliśmy co to tak naprawdę dla nas znaczy.
Oczywiście wiedziałam, że jestem Spectrą, a Ourobos to mój Daemon. Mówiono mi wiele o tym, że moja dusza jest rozdarta na dwie części. Jednak wciąż nie rozumiałam o co chodziło z badaniami. Chcieli rozerwać dusze takich jak my, czy może scalić je na nowo?
Kiedyś miałam przyjaciela, innego Spectrę. Nie pamiętam kim był jego Daemon, ani jak się nazywali, ale ich krzyki wciąż rozbrzmiewały mi w uszach. Doktorzy mówili, że chcą go wyleczyć, że to dla jego dobra, a on im ufał. Pozwolił im na wszystko bez żadnego oporu. Teraz nie żyje, zabieg go zabił. Potem powiedzieli mi, że on był zbyt słaby, a ja jestem silniejsza, więc trafię do ośrodka gdzie odpowiednio mnie przygotują, a jak będą mieli odpowiednie środki, to przeprowadzą na mnie zabieg.
Owszem, bałam się nowego miejsca. Tam w każdej chwili mogli zabrać mnie naukowcy i zabić. Jednak równocześnie wiedziałam, że dłużej nie wytrzymam w szpitalu. Każdy dzień wyglądał tam identycznie, wszystkie sale i miejsca były zawsze takie same, a lekarze zdawali się nie różnić od siebie niczym prócz płci, co sprawiało, że moja i tak wadliwa pamięć kompletnie bzikowała. Nie wiedziałam jaki jest dzień, czasem myliłam dziś z wczoraj i chodziłam nie na te badania co trzeba. Niektórych to drażniło, ale byli wyrozumiali ze względu na moje „upośledzenie umysłowe”.
Przez całą drogę do Strefy czułam jak Uro delikatnie zaciska się i rozluźnia na moim brzuchu. Też się stresował zmianą miejsca. Starałam się go uspokoić poprzez głaskanie, ale nie wiele to pomagało. Jakiś lekarz, którego imienia wciąż nie pamiętałam, otworzył mi drzwi, wyrywając mnie z zamyślenia. Spojrzałam na niego pustym wzrokiem i powoli wysiadłam. Mężczyzna podał, a właściwie wcisnął mi w rękę uchwyt mojej walizki na kółkach, po czym zaczął zaprowadził nas do jakiegoś ogromnego budynku.
Przed nami jak spod ziemi wyrosła jakaś rudowłosa kobieta. Miała na twarzy nieprzyjemny uśmiech i spoglądała w moim kierunku z obrzydzeniem, jakby patrzyła na śmiecia. Zła, wredna, wróg – te trzy słowa wystarczały do określenia jej. Nikt z kim chciałabym mieć styczność.
- Doktor, to Spectra Selene Martin i jej żmijowaty Daemon Ourobos. – powiedział mężczyzna. Uniosłam rękę i pomachałam rudowłosej z nieco nieobecnym uśmiechem, na co ta zareagowała uniesieniem brwi – Jest upośledzona umysłowo, ale nieszkodliwa. Nie powinna sprawiać żadnych problemów. Tu jest jej dokumentacja medyczna – lekarz podał jej podkładkę. Kobieta przejrzała przypięte do niej papiery i oddała ją z powrotem.
- Przekaż papiery doktorowi Pax, a ją zabierz do skrzydła dziewcząt
***
Mój pokój nie był duży, ale wystarczał mi. Łóżko, stolik, szafka na ubrania, trochę piasku i skałek na podstawce dla Uro i wąskie okno było wręcz szczytem moich marzeń po tak długim czasie spędzonym w szpitalu. Nawet jeśli za oświetlenie służyły tu jedynie świeczki. W końcu miałam tu własną łazienkę, składającą się z prysznica, toalety, zlewu i sporego lustra nad nim, podczas gdy tam na moim oddziale często brakowało nawet ciepłej wody.
Zrzuciłam ze stóp baletki i usiadłam na łóżku na nogach. Wyjęłam z walizki szczotkę i powoli zaczęłam rozczesywać włosy. Potrafiłam to robić godzinami, bo dzięki temu moje ręce rzadziej robiły jakieś dziwne rzeczy. Pod nosem nuciłam jakąś melodię, której ani nazwy, ani słów nie pamiętałam, wbijając wzrok w ścianę naprzeciwko i usiłując przywołać z pamięci jakieś obrazy wypadku. Nie miałam pojęcia co się takiego stało, ani kto w tym brał udział. Jednak co noc to robiłam, mając nadzieję, że przypomnę sobie cokolwiek.
Nagle zachrobotała klamka, a drzwi z cichutkim skrzypnięciem się otworzyły. Miałam klucz, ale nie widziałam sensu w zamykaniu się, przecież lekarze na pewno mieli zapasowe i i tak mogli wejść kiedy chcieli.
Inna kwestia, że za oknem było ciemno, a godzina policyjna dawno minęła. I nie był to żaden lekarz czy ochroniarz, a jakiś chłopak.
Nie obróciłam się w jego stronę, ani nie dałam po sobie w żaden sposób poznać, iż jestem świadoma jego obecności, mimo że wpatrywał się we mnie. Gdzieś na korytarzu rozległy się kroki, więc założyłam iż chciał się tu schronić, ale nie wiedział, że ktoś tu mieszka. Z zaciekawieniem kątem oka mu się przyjrzałam. Zapewne był wyższy ode mnie, miał krótkie ciemne włosy i piwne oczy. Całe ręce miał w tatuażach. Z braku możliwości schował się w rogu, za drzwiami, gdy kroki zabrzmiały tuż obok. Nie zdążyłby wbiec do łazienki. Drzwi gwałtownie się otworzyły, omal go nie uderzając.
- Powinnaś już spać – powiedział jakiś napakowany facet, ale kompletnie go zignorowałam, dalej nucąc i czesząc włosy – Wariatka – burknął pod nosem wychodząc, lecz dotarło to do moich uszów. Nie lubiłam tego określenia, no ale co poradzić? W końcu tak się zachowywałam.
Kroki umilkły w oddali, a chłopak ruszył się z wyraźnym zamiarem wyjścia.
- Już uciekasz? Nawet się nie przywitałeś – odezwałam się, przerywając nucenie, jednak dalej z wzrokiem utkwionym w ścianie. Brunet zamarł z ręką na klamce.
Leo?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz