czwartek, 29 grudnia 2016

Od Selene CD Leo

 Podskoczyłam na krześle, ledwo tłumiąc pisk. Spojrzałam na niego z wściekłością, praktycznie mordując go wzrokiem. Już prawie udało mi się osiągnąć ten piękny stan, kiedy nie obchodzi mnie już nic, ale akurat wtedy jego palec musiał się spotkać z moimi żebrami.
 - No co? - spytał z głupim uśmieszkiem. Nawet nie zauważyłam, kiedy maska wariatki zniknęła z mojej twarzy, zastąpiona w pełni przytomnym, wściekłym spojrzeniem skierowanym prosto w bruneta.
 - Jeszcze raz mnie dźgniesz, a zapoznasz się bliżej z kłami Uro - wysyczałam lodowato, a wąż mi zawtórował. W głowie zapaliła mi się ostrzegawcza lampka. Maska, maska. Muszę wrócić do maski. Zerknęłam jeszcze na chłopaka. Był widocznie zaskoczony tą nagłą zmianą. Zaraz potem uśmiechnęłam się uroczo i przybrałam ten sam niewinny wyraz twarzy co zwykle, odwracając wzrok.
 Wzięłam talerz z resztką niedojedzonej jajecznicy i odeszłam od stolika. Odłożyłam naczynie do odpowiedniego okienka, po czym zgarnęłam jabłko i opuściłam stołówkę.
 Sama nie byłam pewna, czemu zareagowałam aż tak. Zazwyczaj nie działałam tak... emocjonalnie. Co się ze mną do cholery dzieje? W szpitalu nigdy nie straciłam maski, a tu? Nie mieszkam tu nawet tydzień, a już dwukrotnie straciłam panowanie nad emocjami. Nikt od śmierci Przyjaciela nie zdołał mnie zranić, ani rozzłościć do tego stopnia, bym pokazała komukolwiek moją nie-szaloną twarz.
 Ze zdziwieniem uświadomiłam sobie, że trafiłam do skrzydła szpitalnego. Chociaż chyba miałam tu coś do załatwienia... ach, no tak. Leki.
 Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Ku mojej radości, przy zawalonym papierami biurku siedział, na oko mający trzydzieści parę lat. Podeszłam do niego, uśmiechając się. Mężczyzna uniósł głowę. Jego oczy były dziwne... jakby czegoś w nim brakowało, jakiegoś kawałka...
 - Przepraszam, pan jest lekarzem? - zapytałam, udając zagubienie.
 - Tak, jestem doktor Stephan Amadeus Pax - odparł. W jego głosie nie było nic, żadnych emocji - W czym mogę pomóc?
 - Przyszłam po leki na amnezję i stereotypię - wyrecytowałam z pamięci. Lekarz wyciągnął z szyflady kilka buteleczek i po jednej tabletce z każdej wrzucił do plastikowego pudełka, które postawił przede mną
 - Powinnaś przychodzić po leki codziennie, panno Martin - upomniał mnie. Pokiwałam głową i podziękowałam mu. Potem szybko połknęłam pigułki i skierowałam się do biblioteki. Chciałam poczytać jeszcze chwilę pewną książkę, która mnie zaciekawiła.
***



 To naprawdę miała być tylko chwila. Ale skończyło się tak, że opuściłam owe pomieszczenie tylko na obiad, a o kolacji kompletnie zapomniałam. O otaczającym mnie świecie przypomniałam sobie dopiero pięć minut przed jedenastą. Przeraziłam się. Przecież nie dam rady tak szybko wrócić do pokoju!
 Złapałam w pośpiechu książkę i jedną ze świec z ozdobnych stojaków. Kilka kropli gorącego wosku spadło mi na lewą dłoń, jednak nie zwróciłam na to zbytniej uwagi. Zrzuciłam buty i boso pobiegłam jak najszybciej na górę. Bez obuwia robiłam znacznie mniej hałasu, szczególnie, że te baleriny miały lekki obcasik, który strasznie stukał.
 Kiedy już przebiegłam schody, uświadomiłam sobie, iż nie mam pojęcia gdzie biec dalej. Myśl, Selene, myśl... z prawej strony dobiegły mnie kroki. Od razu popędziłam w drugą stronę, starając się osłonić drugą ręką płomyk świecy, by nie zgasł. Korytarze Strafy spowite kompletnymi ciemnościami, były jeszcze bardziej przerażające niż zwykle.
 Rozległy się kolejne kroki. Tym razem były o wiele bliżej. Trafiłam na korytarz pełen drzwi. Skrzydło mieszkalne! Przebiegłam jeszcze kawałek, kiedy uświadomiłam sobie pewną rzecz. To było skrzydło mieszkalne. Ale nie to!
 Spanikowana zapukałam cicho do najbliższych drzwi. Otworzyły się dopiero po chwili. Zdecydowanie nie spodziewałam się, że mam aż takiego pecha. Mieszkaniec pokoju patrzył się na mnie w szoku. Zapewne powodem tego było to jak wyglądam. Od szaleńczego biegu włosy kompletnie mi się zwichrowały, oczy miałam pełne prawdziwego szaleństwa, w poparzonej woskiem dłoni miałam świecę, a drugą osłaniałam płomyk, zaś pod pachą trzymałam książkę. Dodatkowo byłam jeszcze na bosaka.
 Wyglądałam koszmarnie.
 I miałam na dodatek wspaniałe szczęście - zapukałam w przypadkowe drzwi i trafiłam na gościa, którego o poranku poszczułam żmiją. Nie zdziwiłabym się, gdyby odmówił mi schronienia.
 - Oni idą - powiedziałam, wbijając w niego przerażone oczy. Może i nie obrywałam tak mocno, bo byłam "upośledzona umysłowo", ale ostatnio zapowiedzieli, że nie będą już tacy mili jak kolejny raz mnie przyłapią poza pokojem po godzinie policyjnej.
Leo?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty