sobota, 31 grudnia 2016

Od Hailey C.D Joshuy

W miarę gdy zaczęłam zbliżać się do skrzydła szpitalnego cały czar prysł. Świadomość, że kiedy tylko wrócę do łóżka to nafaszerują mnie lekami, była nie do zniesienia, ale jeszcze gorsze było to, że nie mogłam zobaczyć swojego skarba, mojego kochanego Rysia. Pogrążona we własnych, jak to zawsze czarnych myślach przemierzałam korytarz, póki nowo poznany jegomość ponownie mnie nie zaczepił. Cały aż emanował szczęściem co było dość nietypowe, mało osób w strefie potrafiło cieszyć się chwilą. Po krótkiej wymianie zdań zagapiłam się na drzwi szpitalne. Wielkie, białe, otwarte na oścież. Gdy tak wpatrywałam się w nie, poczułam ukłucie, gdzieś w środku. Paskudne uczucie bólu, które nie powinno mieć miejsca.
- Coś nie tak? – uniósł brwi. Skierowałam nań wzrok i zamrugałam parę razy.
- Tak, trzymaj kurtkę. – rzuciłam ją chłopakowi, który złapał przedmiot energicznie w locie. – Jakbyś mnie szukał to będę tam. –dodałam pokazując palcem na otwarte drzwi. Momentalnie zakręciłam się na pięcie i podążyłam właśnie w tym kierunku. Cała chęć na towarzystwo minęła od tak. Od razu rzuciłam się na swoje łóżko, zakrywając się kołdrą po same uszy. Nie minęło parę minut, gdy Morfeusz postanowił porwać mnie w swe objęcia.
Obudzili mnie o piątej, standardowo zabrali na badania i nafaszerowali różnymi świństwami. Gdy koło godziny siódmej w końcu mnie wypuścili, wraz z przyjaciółką kroplówką poszłam do Sali, w której przetrzymywali moje maleństwo. Było to tuż obok Sali szpitalnej, więc nie miałam daleko. Przysiadłam naprzeciw szklanej ściany, opierając głowę na ręku. Spał, słodko spał, a cały sprzęt podtrzymywał go przy życiu.
- Nawet nie wiesz jak mi Cię tu brakuje… nie mam kogo głaskać, ani ochrzaniać. Musisz wyzdrowieć, bo nie dam sobie bez Ciebie rady.- zapukałam paznokciem w szybę, łudząc się, że Ryś otworzy swe złote oczy i spojrzy na mnie, tak, jak zawsze to robił po przebudzeniu. Wgapiałam się w jego postać, usiłując dostrzec jakąś poprawę, w funkcjonalności jego organizmu. Guzik z pętelką. Nic się nie zmieniło. Wciąż wyglądał, jakby był martwy.
Z Zadumy wyrwało mnie lekkie pyknięcie w ramię. Podniosłam załzawione oczy, wcześniej przecierając nieco policzki. To był Rey, jak zwykle, na jego twarzy gościł uśmiech.
- Mam coś dla Ciebie mądralo – pomachał paczką papierosów, którą po chwili wrzucił do kieszeni od mojego szlafroka.
- Dzięki... – mruknęłam beznamiętnie, ponownie wbijając wzrok w szybę. Nie miałam ochoty ani się uśmiechać, ani żartować. Znów otaczała mnie pustka. Nagle poczułam coś cieplego przy policzku. Zerknęłam w tą stronę i dopadło mnie lekkie zdziwienie. Karakal Jossy’iego wpatrywał się w mojego Deamon’a niemalże przytykając nos do szyby.
- Jest chory.. – mruknęłam cicho.

Rey? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty