Siedziała w pokoju, samotna i zrozpaczona, wrażliwa na najmniejszy choćby szelest czy odgłosy kroków na długim, nieprawdopodobnie czystym i zadbanym korytarzu. To prawda, że strach już dawno zdążył ustąpić miejsca wewnętrznemu żalowi i, od czasu do czasu, wściekłości, jednakże Sam wciąż martwiła się o swoje bezpieczeństwo - starając się, rzecz jasna, tego nie okazywać. Mimo, że była tu już sporo więcej niż tydzień, wciąż czuła się tu nieswojo. Tęskniła za domowym bałaganem w jej ciasnym, acz przytulnym pokoiku w domku na wsi; tęskniła za Sherlockiem, jej wiernym, starym psiskiem, który zwykł łasić się przy każdym obiedzie; tęskniła również za swą kolekcją muzyki poważnej czy za nieodłączną gitarą, na której nie nauczyła się jeszcze nawet dobrze grać. Zaczęła doceniać to wszystko dopiero teraz, gdy siedziała w półmroku, w ciemnym, nieprzyjemnym pomieszczeniu, oświetlonym jedynie pojedynczym płomykiem stopionej już w połowie świecy.
Podniosła się. Bezszelestnie przemierzyła pusty pokój, bacząc na każdy swój stawiany krok. Czuła się, jakby była w śmiertelnym niebezpieczeństwie - choć była to prawda, nie mogła w to uwierzyć. Przygryzła dolną wargę, nie szczędząc sobie czasu na refleksje i rozmyślania. Co się stało z mamą? Czy wciąż leży w szpitalu? Kto będzie do niej przychodził, jeśli właśnie nie Sam? Kto będzie do niej mówił, widząc w tym wielki sens, chociaż wiedząc przy tym, że pani Lee nie słyszy żadnego wypowiadanego słowa?
Co się dzieje na tym powalonym świecie?
Usiadła na łóżku, które zaskrzypiało donośnie. Wstrzymała na chwilę oddech, upewniając się, że nikt jej nie słyszał, po czym rozsiadła się wygodniej. Cóż mogła czynić? Nie mogła już znieść ciągłej nudy, upiornej ciszy i bycia uwięzioną w czterech ścianach. Nagle przypomniała sobie jednak o swym skarbie, który trzymała w starej, mocno zniszczonej już torbie. Sięgnęła więc do niej i delikatnie, jakby to był rzadki, cenny kamień, wyciągnęła z niej wydanie Złodziejki książek. Chyba od zawsze uwielbiała tę książkę. Otworzyła ją i przewertowała powoli stronice, napawając się ich zapachem. Na chwilę odpłynęła w świat marzeń - wtedy, gdy czytała lekturę, gdy leżała sobie na hamaku w babcinym ogródku, i wszyscy byli szczęśliwi. Rodzice byli w pełni zdrowi i silni, zawsze tak samo kochający. Dyskutowali o autorze cały wieczór, popijając czarną, gorzką kawę, i przez myśl im wtedy nawet nie przeszło, że cała majestatyczna rodzinka rozsypie się w jeden wieczór - ot tak, jak rząd domino, które przy potyczce jednego klocka przewracają się - każdy i bez wyjątku.
Wyszła na korytarz - bardzo cichutko, starając się nie wydać najcichszego dźwięku. Przemierzała wąski korytarzyk niczym duch albo nocna zjawa. Jedyne, czego potrzebowała, to odrobina świeżego powietrza - zignorowała już zupełnie surową ciszę nocną - czuła, że jeśli nie wyjdzie na zewnątrz, to zgnije w tym pokoju.
Nie przeszła nawet za róg, gdy usłyszała szybkie kroki, stukanie szpilek o idealnie gładką i wypolerowaną posadzkę. Cofnęła się, w panice, parę metrów - do jej pokoju było za daleko, nie uniknęłaby kary... Zapukała więc cichutko do pierwszych lepszych drzwi, na które natrafiła, i wślizgnęła się do środka, nie czekając na odpowiedź. W pokoju siedział chłopak, najpewniej azjatyckiego pochodzenia, który był nieco zaskoczony sytuacją.
- Dasz mi się tutaj ukryć, prawda? - upewniła się Sam, mówiąc do niego szeptem - Jeśli wyjdę, biada mi. Daj mi schronienie choćby na parę minut, proszę.
Co się dzieje na tym powalonym świecie?
Usiadła na łóżku, które zaskrzypiało donośnie. Wstrzymała na chwilę oddech, upewniając się, że nikt jej nie słyszał, po czym rozsiadła się wygodniej. Cóż mogła czynić? Nie mogła już znieść ciągłej nudy, upiornej ciszy i bycia uwięzioną w czterech ścianach. Nagle przypomniała sobie jednak o swym skarbie, który trzymała w starej, mocno zniszczonej już torbie. Sięgnęła więc do niej i delikatnie, jakby to był rzadki, cenny kamień, wyciągnęła z niej wydanie Złodziejki książek. Chyba od zawsze uwielbiała tę książkę. Otworzyła ją i przewertowała powoli stronice, napawając się ich zapachem. Na chwilę odpłynęła w świat marzeń - wtedy, gdy czytała lekturę, gdy leżała sobie na hamaku w babcinym ogródku, i wszyscy byli szczęśliwi. Rodzice byli w pełni zdrowi i silni, zawsze tak samo kochający. Dyskutowali o autorze cały wieczór, popijając czarną, gorzką kawę, i przez myśl im wtedy nawet nie przeszło, że cała majestatyczna rodzinka rozsypie się w jeden wieczór - ot tak, jak rząd domino, które przy potyczce jednego klocka przewracają się - każdy i bez wyjątku.
Wyszła na korytarz - bardzo cichutko, starając się nie wydać najcichszego dźwięku. Przemierzała wąski korytarzyk niczym duch albo nocna zjawa. Jedyne, czego potrzebowała, to odrobina świeżego powietrza - zignorowała już zupełnie surową ciszę nocną - czuła, że jeśli nie wyjdzie na zewnątrz, to zgnije w tym pokoju.
Nie przeszła nawet za róg, gdy usłyszała szybkie kroki, stukanie szpilek o idealnie gładką i wypolerowaną posadzkę. Cofnęła się, w panice, parę metrów - do jej pokoju było za daleko, nie uniknęłaby kary... Zapukała więc cichutko do pierwszych lepszych drzwi, na które natrafiła, i wślizgnęła się do środka, nie czekając na odpowiedź. W pokoju siedział chłopak, najpewniej azjatyckiego pochodzenia, który był nieco zaskoczony sytuacją.
- Dasz mi się tutaj ukryć, prawda? - upewniła się Sam, mówiąc do niego szeptem - Jeśli wyjdę, biada mi. Daj mi schronienie choćby na parę minut, proszę.
Han? Ale ze mnie sneaky Sam :'))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz