Poderwałam się do siadu, ściskając w objęciach załzawioną poduszkę. „To tylko sen, tylko sen” – pomyślałam, powoli rozluźniając uścisk. Odetchnęłam głęboko wycierając mokre oczy w miękki puch jaśka. Podniosłam wzrok by rozejrzeć się po pokoju. Pierwsze promienie słońca wdzierały się do pomieszczenia przez duże na pół ściany okno. Podziwiałam budzące się słońce, dopóki całe nie wdrapało się na horyzont. Była godzina w pół do szóstej. Szybko wygramoliłam się z łóżka, wzięłam orzeźwiający prysznic, po czym ubrałam się w jakieś przyzwoite ciuchy. Była sobota, a to oznaczało co tygodniową zbiórkę na placu głównym. Miałam jeszcze dziesięć minut, lecz znając już nieco wygląd ów zebrań postanowiłam, że wyjdę wcześniej. Ten, kto się spóźniał zawsze miał kłopoty. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, chwyciłam Daemon’a pod pachę i wyszłam na korytarz. Był pusty, całkowicie. Przemierzając hol minęłam się z doktorem. Mężczyzna, jak co dzień o tej godzinie kierował się do wyjścia, na porannego papierosa. Skinęłam lekko głową, na co odpowiedział tym samym i tyle żeśmy się widzieli. Dotarłam na miejsce za pięć szósta. Poza mną na miejscu był już jeden chłopak, z wyglądu można było stwierdzić, że był pochodzenia Azjatyckiego, no i miał lwa. Co prawda kocisko dorównywało rozmiarom młodemu cielakowi, ale mimo wszystko lew, to jednak lew. Powoli postawiłam na ziemi ryszarda, który grzecznie przysiadł tuż przy moich nogach. Czułam na sobie wzrok chłopaka. Zerknęłam na niego, jeden raz, potem drugi, za trzecim usłyszałam ciche „cześć”. W odpowiedzi kiwnęłam tylko głową, po czym przestąpiłam z nogi na nogę. Nie miałam ochoty na rozmowę, nie tu i nie o tak wczesnej porze. W krótkim czasie plac zapełnił się ludźmi. Stanęliśmy w równym szeregu, a Daemon’y dumnie reprezentowały nas, stojąc parę metrów przed nami. O wyznaczonej godzinie zjawiła się również Margaret, jak zwykle z obstawą. Dobrze już wszystkim znany stukot obcasów dobiegał od strony drzwi wejściowych. Gdy tylko szefowa stanęła przed nami, zaczęła odczytywać nazwiska z listy. Nie zdążyła dojść do trzeciej osoby, gdy na plac wpadł jak torpeda wysoki, nieco chuderlawy chłopak. Zdyszany, dołączył do szeregu, a przed nim, jak gdyby znikąd wylądował ptak, jastrząb zdaję się. Rudowłosa ścięła chłopaka wzrokiem, podchodząc bliżej jego osoby. Wszyscy dobrze wiedzieli, co grozi za spóźnialstwo - łomot. W ten sposób próbowali nauczyć nas dyscypliny.
- Nazwisko. – Rzekła szorstko, spoglądając na dziennik, który spoczywał w jej rękach.
- Poincare. – mruknął prostując plecy. Z jego twarzy można było wyczytać tylko grymas i złość.
- Zapraszam do mojego gabinetu. Reszta może się rozejść. – W tym momencie chwyciła mężczyznę za ramię i pewnie pociągnęła go prosto do swojej komnaty.
- Szybko poszło – sapnął Azjata przeciągając się, by po chwili dodać. – Oberwie mu się.
- Ciebie też to może kiedyś spotkać. – Blondyna zmierzyła chłopaka wzrokiem, opierając ręce na biodrach. To chyba ten typ „księżniczki”. Dalej nie słuchałam ich rozmówki. Pochwyciłam w ramiona pupila i szybkim krokiem pomaszerowałam prosto do gabinetu lekarskiego. Co sobotę, Dr Pax przeprowadzał testy, czy mój organizm wciąż „walczy” z chorobą, oszacowywał rokowania, które za każdym razem były takie same. Wizyty w jego gabinecie nużyły mnie, bardzo, ale doktor był jedną z niewielu osób, które były dla mnie miłe w tej kolonii. Zaraz siedziałam na krześle obok jego biurka, kiedy to przygotowywał narzędzia do pobrania krwi, oraz wprowadzeniu antybiotyku. Nie zdążył wbić igły, kiedy do środka wszedł, a raczej został wrzucony spóźnialski. Od razu spostrzegłam, czerwoną, pionową linię, która zaczynała się pod nosem, a kończyła poniżej dolnej wargi. Pax zerwał się, by podsadzić mu krzesło pod tyłek, wtedy chłopak upewnił go, że wszystko jest w porządku. Mężczyzna spojrzał na mnie, lekko pytającym wzrokiem.
- Tak, poczekam. – mruknęłam, jakbym dobrze wiedziała o co mu chodzi. Wtedy też Pax podreptał do swojego składziku, a ja zaczęłam oglądać chłopaka od góry do dołu. Najbardziej spodobały mi się jego oczy. Szare, odrobinę puste, jak gdyby nieco zamglone. Od razu wyczaił, że się na niego gapię. Cóż, w sumie ciężko było nie zauważyć.
- Bardzo boli? – spytałam, by zagłuszyć tę narastającą ciszę. Szczerze powiedziawszy, nie miałam w tym innego celu.
- Trochę. – mruknął w odpowiedzi, rozkładając się na krześle nieco bardziej.
- Następnym razem się lepiej nie spóźniaj, czasami ludzie od razu lądują w szpitalu. –zapewniłam.
- Dzięki, zapamiętam. – kiwnęłam głową na znak odpowiedzi. Zaraz przyszedł Pan Stephan, powycierał twarz chłopaka, a potem powciskał mu w ręce inne przedmioty, by na chwilę, mógł sam się sobą zająć i powrócił do mnie. Podczas pobierania krwi dostrzegłam, że na twarzy Poincare’a pojawiły się fioletowawe sińce, zaś krew, nie przestawała ciec z jego nosa. Było to dość dziwne, gdyż zazwyczaj siniaki pojawiają się po znacznie dłuższym czasie. Po skończonym zabiegu Pax podpiął mnie do kroplówki i wrócił do zajmowania się moim sąsiadem.
- Hemofilia. – rzekł ciemnowłosy. Doktor wtedy pstryknął palcami i doznawszy olśnienia pobiegł z powrotem do składziku.
- Chyba się nie wykrwawisz co? Szkoda, żeby taka ładna buzia się zmarnowała. – zdobyłam się na słaby uśmiech. Lekko szarpnęłam kabel od kroplówki, w nadziei, że przyspieszy to przepływ leku.
Pioncare odpowiedział na moją zaczepkę lekkim, lecz szczerym uśmiechem.
- Nie, nie powinienem, dzięki za troskę.
- Hailey, do usług. – mruknęłam.
- Diasper.
- Ładne imię. – na mojej twarzy znów zawitał uśmiech, ale tylko przez chwilę.
- Próbujesz mnie poderwać czy jak? Najpierw twarz, teraz imię. – śmiechnął cicho.
- Jeszcze oczy masz ładne, ale nie mówiłam tego na głos.
- A bardzo dziękuję, też je bardzo lubię. – przyłożył świeżą chusteczkę do krwawiącego nosa.
- Zawsze jesteś taka zaczepna? – spytał po chwili unosząc na mnie swój wzrok.
- Zwykle nie, ale staje się gadatliwa, gdy coś mnie boli. – pstryknęłam ponownie kabelek, krzywiąc się nieco.
- Ja mam hemofilię, a ty? Na co to bierzesz?
- To na lepszą odporność i wytrzymałość organizmu. Mam chrzęstniaka, rak kości. – wydukałam jak recytowany wierszyk. Chłopak podniósł na mnie wzrok, a jego twarz ponownie wygięła się w grymasie. Już chciał coś powiedzieć, gdy Pax wyskoczył ze składziku z gromkim okrzykiem
„Znalazłem!”.
Diasper?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz