Z zaciekawieniem spojrzałam na szmaragdową butelkę, która
wylądowała w dłoniach Liona. Była pełna, jeszcze nie odkorkowana. Chłopak
skierował na mnie błagalny wzrok, jak szczeniak, proszący o kość. Doskonale
wiedziałam co mu chodzi po głowie.
- Rób sobie co chcesz, mam to gdzieś. – uniosłam dłonie do
góry w geście poddania, po czym wygodnie usytuowałam się nieopodal drzwi
wejściowych. Ethian, korzystając z okazji przycupnął obok bruneta. Dostrzegłam
chwilę zawahania w jego ruchu, lecz już po chwili cała trójka zaczęła podawać
sobie butelkę. Kiedy Caroline wyciągnęła w moją stronę dłoń z wysokoprocentowym
napojem, odmówiłam. Ktoś musi zostać przy zdrowych zmysłach. Widocznie
obrażona, prychnęła coś pod nosem, po czym dosiadła się do chłopaków, a raczej
wcisnęła się z tyłkiem pomiędzy nich. Zielona butelka szybko wylądowała pod
ścianą, omal nie roztrzaskując się w drobny mak. Na moje szczęście –siedzącej na
ziemi istoty, narażonej na krzywdę, rozbiła się ona tylko na pół. Szyjka poleciała
gdzieś pod komodę.
Mijała godzina za godziną. Zegar wskazywał trzecią, kiedy
trio kończyło czwartą butelkę czystej. Caroline ledwo utrzymywała się w
siadzie, po tym, jak dwadzieścia minut wcześniej postanowiła opróżnić swój
żołądek prosto do muszli klozetowej. Na szczęście nie spudłowała. Ethian, jako
ten wielki osiłek, trzymał się z nich wszystkich najlepiej. Przynajmniej nie
bełkotał, ani nie gadał sam do siebie, w przeciwieństwie do drugiego mężczyzny,
Leonarda, który jak przygłup, walił pod nosem podśmiechujki z niczego. Ja,
będąc tą jedyną trzeźwą zaczynałam odczuwać zmęczenie. Z trudem powstrzymywałam
się od nie zamykania powiek. Rozbudził mnie dźwięk tłuczonego szkła, ale tylko
chwilowo. Wtedy też postanowiłam ochlapać twarz lodowatą wodą. Nie mogłam
zasnąć, nie teraz, kiedy miałam ich wszystkich na głowie. Szybko podniosłam
tyłeczek z ziemi i zniknęłam za drzwiami toalety. Skąd miałam wiedzieć, że to
była najgorsza decyzja tej nocy? Kiedy wyszłam z łazienki, po całej trójce ślad
zaginął. Obejrzałam się gwałtownie w stronę okna, zamknięte, pozostają drzwi.
Kurwa, poszłam tylko zrobić siku, a ci zdążyli wybyć na korytarz! Jak torpeda
wyleciałam na zewnątrz, i szczerze powiedziawszy, widok, który tam zastałam
wcale mnie nie cieszył. Leo wraz z Caroline szli wzdłuż holu, objęci, nucili
pod nosem jakieś piosenki, choć trudno było to nazwać melodią. Ethian zaś
oddawał płyny w kącie, pod drzwiami z
numerkiem „12”. Co za idioci. Podbiegłam do rozweselonej parki, chcąc zaciągnąć
ich z powrotem do pokoju, jednakże kiedy tylko zaczęłam próbować, napotkałam
dość nieprzyjemny opór. Leo spojrzał na mnie spod byka, po czym zmarszczył
brwi.
- Ale ty jesteś paskudna. – mruknął, świdrując mnie
wzrokiem.
- Bo ty to piękny. – odgryzłam się, ciągnąc ich w stronę
pokoju. Bałam się, bałam jak cholera, że zaraz ktoś nas usłyszy, a wtedy
wszyscy dostaniemy tęgie lanie.
- Spójrz na Caroline, ona to jest taka piękna, że..- nie skończył, gdyż puścił pawia prosto na
kafelki, na szczęście zdążyłam się odsunąć. Moja przyjaciółka nie miała tyle
szczęścia, gdyż połowa wymiocin wylądowała na jej butach, a kiedy już chciałam
ją odsunąć, zawtórowała koledze i dołożyła do tej pięknej kompozycji, swoje
rzygi. Gumisio żelki przyozdobiły całą, żółto- pomarańczową plamę. Odeszłam
parę metrów dalej, zakrywając usta, odór i widok tego ohydztwa sprawiał, że
sama miałam ochotę wydalić obiad. Nagle, usłyszałam krzyki, podłoga zaczęła się
trząść. Kurwa, musieli nas usłyszeć. Podbiegłam szybko do Eta i zaczęłam
ciągnąć go za rękę w kierunku pokoju. Na początku szło nawet dobrze, mimo tego
że się chwiał, jednakże kiedy tylko zza rogu wyłonił się jeden z czarnych
kubraków, spiął się cały i wyrwał rękę z mojego uścisku. No nie! Nie teraz
cholera!
- Wszyscy pod ścianę migiem! – wrzasnął strażnik. Jego głos
był stłumiony przez kask, bardzo podobny do motocyklowego. Wielki osiłek, był
jednym z oddziału szturmowego, bardziej przystosowany do spraw „cielesnych”.
Margaret wysyłała ich wtedy kiedy czuła zagrożenie. W tym wypadku, ów
zagrożeniem był wkurwiony Ethian Allain. Kiedy chciałam go powstrzymać,
wylądowałam na ziemi, mocno obijając potylicę o platynowe kafelki. Obraz mi się
na chwilę rozmazał, lecz prędko podniosłam się na nogi. Jak na razie, był tylko
jeden strażnik, Et poszedł na Jana, więc może uda mi się przynajmniej uratować
wymiotującą parkę. Los mi dopomógł. Nareszcie udało mi się doprowadzić ich do
drzwi. Siłą wepchnęłam pijaków do środka, zatrzaskując wejście za nimi, niemalże
natychmiastowo. Cała buzowałam energią, i wciąż obawiałam się nadejścia
posiłków. Widząc jak Et wciąż szarpie się z wielkim osiłkiem, postanowiłam iść
na pomoc. Nie wiem, skąd pojawiło się we mnie tyle odwagi, ale momentalnie
wskoczyłam na plecy żołnierza, z zamiarem powalenia go. Niestety, zapomniało mi
się, że moja waga wcale nie jest tak powalająca. Z łatwością strącił moje ciało
na ziemię, tym samym wyswobadzając się z duszącego uścisku Ethiana. Kiedy tylko
stanęłam na nogi, wycierając strużkę krwi, która samoistnie popłynęła z mojego
nosa, byłam gotowa się na niego rzucić, jednakże do moich uszu dobiegł
charakterystyczny dźwięk. Kątem oka zauważyłam, że mój wcięty towarzysz, nieco
wzdrygnął się na ów hałas. Przeładował broń. Celował. Zamarłam w bezruchu,
podnosząc niego drżące dłonie.
- Bez nerwów. – głos załamał mi się. Pozbawiony kasku
strażnik spoglądał na nas gniewnie, przekrwionymi oczami. Zdołałam zauważyć, że
Ethian zaczął powoli zmierzać w jego kierunku, jednakże nie tylko ja to
spostrzegłam. Lufa broni, została momentalnie skierowana w jego stronę.
- Stój jak stoisz! – krzyknął czarnoskóry mężczyzna, tym
samym plamiąc krwią podłogę tuż obok swych stóp.
- Ej, ej, spokojnie! Jeśli Margaret się dowie, że do nas
strzelałeś, nie ujdzie Ci to na sucho. – Zaczęłam gadać. Wciąż sparaliżowana
strachem, próbowałam zrobić cokolwiek. Z resztą nie umknęło mojej uwadze, że Et
wciąż przesuwa się w kierunku faceta.
- Nie bądź taki chojrak! Premii za nas nie dostaniesz.
Co najwyżej naganę, za uszkodzenie materiału do badań! Myślisz, że wykazujesz
się heroizmem? To tak nie działa! – moja krótka gadka wystarczyła. Kupiłam
przyjacielowi wystarczającą ilość czasu. Powtórnie rzucił się na strażnika z
zamiarem pozbawienia go pistoletu. Nie wiedziałam co robić. Przyglądałam się
szarpaninie, dopóki adrenalina nie strzeliła mi do łba. Schemat się powtórzył.
Chcąc pomóc ponownie wkręciłam się w akcję i ponownie wylądowałam na ziemi, ale
tym razem Ethian nie dał się tak łatwo. Predko stanęłam na nogi, już mocno
obolała, chciałam podejść, zaatakować lecz w ułamku sekundy, dwa wystrzały
zadecydowały o wszystkim. Zaparło mi
dech w piersi, nie mogłam wydobyć słowa, krzyku, niczego. Rwący, przenikliwy
ból rozprzestrzenił się po całej klatce piersiowej, pozbawiając całego ciała
równowagi. Grawitacja zadziałała natychmiastowo, ległam jak długa na plecy i
pomimo fali boleści, która po tym nastała poczułam jakąś dziwną ulgę. Gorąco
zalało całe wnętrze, jakby ktoś poił mnie wrzątkiem. Zapadła głucha cisza i
przez chwilę wydawało mi się, że słyszę pisk Dravena. Nie mogłam nabrać do płuc
powietrza, czułam, że zaczynam się dławić, a cała moja koszulka zaczyna nasiąkać
czymś bardzo, bardzo ciepłym. Obraz, który miałam przed oczami zaczynał się
rozmazywać i pomimo mrugania, wciąż pozostawał taki sam, tyle że ciemniejszy. Jednocześnie targało mną
zimno i gorąco, a brak tlenu wywołał falę paniki. A potem…potem robiło się
coraz cieplej, tak, drzemka to wspaniały pomysł. Wspaniały pomysł…
Caroline?
Moje życie w twoich rękach
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz